„Szukała Go na wszystkich drogach życia” - napisała s. Nojszewska, kronikarka ostatnich chwil matki Eleonory Motylowskiej. W jednym zdaniu podsumowała sens jej życia.
To poszukiwanie zaczęło się pewnego październikowego dnia w kościele ojców dominikanów na Nowym Mieście, gdy Leoncia poczuła majestat i wielkość Boga. Była bardzo powściągliwa w opisie tego, co wówczas się wydarzyło, ale zazwyczaj najtrudniej mówić o największym szczęściu, a także cierpieniu.
Św. Jan od Krzyża w Pieśni duchowej pisze o ugodzeniu przez Oblubieńca strzałą miłości. Ośmioletnia dziewczynka została zraniona i nic nie było w stanie zagłuszyć tego wezwania - ani perspektywa szczęścia w zamożnej mieszczańskiej rodzinie, ani poczucie obowiązku poświęcenia się zagrożonym degradacją krewnym. Wielki znawca dusz, o. Honorat Koźmiński, musiał dostrzec rys wybraństwa w swojej szczególnie umiłowanej córce duchowej, skoro powierzył jej tak trudną misję. Misję, którą wypełniła doskonale.
Nie była to droga łatwa, przez lata toczyła ciężkie wewnętrzne walki. Pisała o tym w notatkach rekolekcyjnych, które rzucają najpełniejsze światło na jej wewnętrzne dojrzewanie. Pod powierzchnią konwencji XIX-wiecznych pism pobożnościowych, charakterystycznych dla tego okresu, pulsuje autentyzm, głębia i pasja Matki. I prawda, która ma moc wyzwolenia, koniecznego do zbliżania się do Boga. „Opierałam się długo Twemu nawoływaniu, ukochany Panie, uczuwałam wstręt nieprzezwyciężony, w wyobraźni przedstawiały się krzyże różnorodne. Cała moja zepsuta natura buntowała się przeciwko temu, czego żądałeś, Panie. Na koniec zdobyłam się na wysiłek obejmując Twój krzyż” - pisała w czasie rekolekcji w 1902 r.
Jej wewnętrzna biografia jest historią zdobywania się na odwagę objęcia krzyża i poszukiwania doskonałego franciszkańskiego ubóstwa i ciągłego wyzbywania się wszystkiego, nie tylko rzeczy materialnych, ale także psychicznych oparć, a nade wszystko, a to wydaje się najtrudniejsze - siebie.
Nie miała wątpliwości, że służąc odrzuconym i poniżonym, musi się do nich upodobnić. „Powinno się dążyć do trzeciego stopnia pokory, tj. wybrać dobrowolnie wzgardę, poniżenie, a odrzucić życie wygodniejsze, spokojniejsze, choćby równa chwała Boża w tym była. Do tej doskonałości prowadzi nas poświecenie się dla dusz najbiedniejszych, najbardziej zaniedbanych. Praca to mozolna, bez poklasku i uznania, ciężka; co się zrobi dobrego w duszach, przy Bogu pozostanie, a świat uznawać nas będzie za niepożyteczne, gardzić, a nawet i prześladować... - pisała w czasie rekolekcji w 1905 r.
Wyniszczenie, o którym pisze, miało wymiar bardzo konkretny - miała wystrzegać się zwrotów egoistycznych na siebie, upodobania w czymkolwiek, „rozbierania przykrości”, zniechęcania się swoją nędzą i upadkami. Wśród postanowień porekolekcyjnych jest i takie - pozbyć się lenistwa przy rannym wstawaniu. „W postępkach wystrzegać się pieszczotliwości, zwrotów na siebie, zwalczać lenistwo, być zawsze gotową na usługi drugich”. I jeszcze uwaga z 1907 r. - „Każde zgorszenie naprawić pokornym wyznaniem; przeprosić siostrę, której przykrość wyrządziłam”. Miała wybuchowy charakter i o tym wiedziała, nie miała więc wątpliwości, że trzeba przeprosić siostrę...
Z upływem lat coraz lepiej rozumiała, jak wielkim darem jest życie ukryte i jak doskonale sprzyja ubóstwu i ogołoceniu. „Nic trudniejszego dla naszej miłości własnej nad pokorę, dlatego Pan Jezus przez 30 lat uczy nas, jak mamy cenić niskie zajęcia, jak żyć nieznanym i w ukryciu przed światem, jak pospolite życie prowadzić, jak nie błyszczeć przed światem. Powinnam ukochać ten rodzaj życia jako ubezpieczający mnie od próżnej chwały ludzkiej, nie szukać uznania u ludzi, nie pragnąć zbytecznie rozwoju rodziny, a jedynie szukać spełnienia woli Bożej i wiernego naśladowania naszego Wzoru. Niech wszyscy zapomną o nas, byleśmy były znane naszemu Bogu. Życie ukryte Chrystusa Pana powinno nas napełnić radością i pociechą. Radością, że wezwane jesteśmy do naśladowania całego okresu ziemskiego Chrystusa Pana...” (rekolekcje 1913). Ukrycie i anonimowość jest uprzywilejowaną formą ubóstwa.
* * *
Nie miała wątpliwości, że jest marnym narzędziem - nie tylko w sensie fizycznym. Często pisała o swej nędzy. Nie miała złudzeń co do siebie, wciąż uczyła się wyzbywania egocentryzmu. Nawet rok przed śmiercią, jako ponad siedemdziesięcioletnia kobieta, dostrzegała swe ułomności i oddawała je do uleczenia Boskiemu Lekarzowi.
W pewnej chwili zaprzestała „polemik” z wolą Boga. Po prostu była Mu posłuszna. Miała świadomość, że ma być narzędziem, realizującym plan, którego nie jest autorką. „Z miłości ku Bogu postanawiam pracować nad duszami powierzonymi” - wyznała (rekolekcje 1908). Trzy lata później powraca do tego wątku, odczytując z wielką wnikliwością znaki czasu. Jej słowa są uderzająco aktualne. „Aby się uświęcić, nie dosyć jest zasklepić się w sobie, potrzeba nadto ukochać dusze ludzkie i poświęcić się dla nich. Kościół święty dziś ogólnie prześladowany. Bezbożni starają się wydrzeć wiarę z serc ludzkich przez gazety, fałsz, pochlebianie namiętnościom ludzkim, chcą rozbudzić najgorsze instynkta, zachęcają do dogadzania sobie we wszystkim, i na tę fałszywą naukę mnóstwo dusz chwytają. Czyż kochając Boga, możemy obojętnie patrzeć na Jego obrazę, na stratę wieczną tylu dusz, czyż godzi się mówić: od tego są kapłani? Gdy zło się szerzy, obowiązani jesteśmy przeciwdziałać dobrym przykładem, oderwaniem serca od dóbr ziemskich, pokorą, miłością; do tego apostolstwa przykładem wszyscy obowiązani jesteśmy, a w szczególności od nas Bóg zażąda rachunku, boć na to nas powołał, wśród świata żyjąc, pracować nad duszami, tego żąda od nas Kościół św. Zgrzeszyliśmy wiele, najlepszą pokutą - poświęcenie dla bliźnich”.
* * *
Oblubienica upodabnia się do Oblubieńca. Cierpienie staje się błogosławieństwem dla ludzi, zbliżających się do Jezusa. Tak było z matką Eleonorą. W notatkach nieraz pisze ze skruchą, że długo uciekała przed cierpieniem, nie rozumiała, że właśnie ono prowadzi do przemienienia. „Przez krzyż zwyciężył Pan Jezus śmierć i piekło; w krzyżu moja siła. Krzyż doprowadzi mnie do nieba; przyjąć każdy krzyżyk spokojnie z rąk Umiłowanego Pana, z ufnością w Jego pomoc” (rekolekcje 1915).
Na drodze wewnętrznego dojrzewania czerpała z dwóch źródeł mocy - głębokiej więzi z Matką Bożą i Eucharystii. Gdy miała trudne problemy do rozwikłania, szła adorować Najświętszy Sakrament. „Postanawiam z większą gorącością ducha nawiedzać Najświętszy Sakrament, u stóp Pana Jezusa szukać lekarstwa na swoje niemoce, tu czerpać męstwo, siły do pracy i cierpienia; czerpać naukę w wątpliwościach, siłę do zwalczania pokus, wiernego spełniania trudnych obowiązków i zamierania sobie samej” - pisała w czasie rekolekcji w 1910 r.
* * *
Maryję otaczała wielką miłością od najwcześniejszych lat dzieciństwa. Wraz z jej duchowym dojrzewaniem ta więź i zrozumienie coraz bardziej się pogłębiały. W życiu zakonnym wybierała zawsze święta maryjne do składania ślubów, chciała żeby ważne wydarzenia w jej życiu toczyły się w rytm pobożności maryjnej, która nie jest oznaką infantylizmu, a prawdziwej dorosłości. W zapiskach rekolekcyjnych uderza pewien ascetyzm matki Eleonory w podejściu do Matki Boga. Darzy Ją głębokim uczuciem, pisze jak o czułej Matce, ale widzi w Niej także Mistrzynię życia wewnętrznego, a więc kogoś, kto stawia warunki - wymaga, oraz - Pośredniczkę. Czuła się Jej własnością. „Oddać się z zupełną ufnością w ręce Matce Najświętszej: prosząc, by mną kierowała, pouczała, wypraszała łaski potrzebne do dobrego i wiernego życia, o ile na to moja nędza pozwala, naśladowania cnót mej ukochanej Matki. Wzrastać codziennie w miłości ku Matce Najświętszej, ufności i prawdziwej pobożności. Pomnij, o Najświętsza Panno, że jestem Twoją, przeto mnie strzeż teraz, a szczególnie w godzinę mej śmierci” (rekolekcje 1915).
Matka Boża ratuje swą łaską także, a zwłaszcza wówczas, gdy odsłaniają się kolejne pokłady ludzkiej nędzy. „Im większa ma nędza i niedostateczność, tym z większą ufnością garnąć się do Najświętszej Panny, by wyjednała mi u Boskiego Syna łaski potrzebne do krzewienia Królestwa Chrystusowego w duszach ludzkich” - zanotowała w 1908 r.
„O miłości moja, tak dawna, a tak zawsze nowa, czemuż Cię tak późno poznałam i ukochałam. Spraw, bym krótkie chwile mojego życia obróciła na pełnienie Twej woli, miłowanie Ciebie, jedyne Dobro moje” - te słowa z 1907 r. pozwalają przypuszczać, że chwile wielkiej bliskości zdarzały się w życiu Matki, że rysy Oblubieńca stawały się realne i bliskie i że wszystkie dary były po to, aby plan Boga był jak najpełniej zrealizowany...
* * *
Matka Motylowska zmarła w opinii świętości. Kościół określa w ten sposób świętych, których procesy beatyfikacyjne jeszcze się nie zaczęły, ale których intuicja ludu Bożego już wyniosła na ołtarze, gdyż znani byli z dobroci, miłości bliźniego i głębokiej wiary. Ludzie, którzy znali Matkę przeczuwali, że sługa sług znalazła Oblubieńca, który ją zranił i do którego dążyła przez wszystkie cierpienia i ból swojego życia.
W scenie Sądu Ostatecznego z Ewangelii św. Mateusza Pan Jezus wyjaśnia uczniom, że jest w swoich ubogich - głodnych, spragnionych, chorych, więźniach. Ich rysy są rysami Jezusa. Matka Eleonora Motylowska odkryła twarz swojego Oblubieńca w rysach prostej kobiety.
W: A. Petrowa-Wasilewicz, Sługa sług. Życie i dzieło Eleonory Motylowskiej, Warszawa 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz