Ciągle mnie ścigał cierpieniem

W miarę dorastania i możliwości lepszego zrozumienia rozmaitych wydarzeń, do Eleonory coraz bardziej zaczęło docierać, że jej nieodpowiedzialni, źle wychowani bracia, ściągną na rodzinę wiele nieszczęść, a być może doprowadzą ją do ruiny. W chwili śmierci jej dziadek Wojciech Liwowski pozostawił w spadku ok. 20 tys. rubli i dwupiętrowy dom przy ul. Freta. W owych czasach była to poważna suma, która pozwoliłaby rodzinie na dostatnią egzystencję. Jednak Władysław, a zwłaszcza Tadeusz nie byli wdrożeni do systematycznej pracy i nie czuli się odpowiedzialni za los rodziny. Po latach ich siostra tłumaczyła to tym, że matka nie potrafiła oprzeć się ich zachciankom, sama zaś nie umiała gospodarować pieniędzmi i narzucić najbliższym jakąkolwiek dyscyplinę finansową. Córka nie miała wątpliwości, że był to efekt pewnego modelu wychowania. „Ujemną stronę wychowania stanowiła ambicja dziadka i despotyzm, któremu w domu nikt oprzeć się nie potrafił. Wszystko drżało przed nim i babunia nie miała głosu w wychowaniu córki. Dziadek pragnął, by córka zajmowała się tylko nauką, zabawą, nie pozwalając na żadne zajęcia tak niezbędne w życiu kobiety. Nie pozwolił zajmować się żadnymi interesami i nigdy nie wtajemniczał rodziny w takowe. Żona i córka przywykły o niczym nie myśleć, o nic się nie troszczyć, bo wszystkiego pod dostatkiem dziadek dostarczył. Skutkiem czego matka moja nie przywykła do poważnego zastanawiania się nad życiem, a zostawszy samą nie potrafiła zarządzić majątkiem, przy chwiejnym usposobieniu ulegała wpływowi wszystkich. I to było słabą stroną jej charakteru i uczyniło ją nieszczęśliwą w dalszym życiu”.

Ten model wychowania zakładał, że wszelkie problemy kobiet mieli rozwiązywać mężczyźni. One zaś miały znać francuski, grać na fortepianie, pięknie kaligrafować listy. O finanse i interesy miał troszczyć się najpierw ojciec, a później mąż. Nikt nie zakładał, że kiedykolwiek może zabraknąć „męskiego ramienia” u boku kobiety. A nieobecność mężczyzn w rodzinach pod koniec XIX w. nie wiązał się tylko z konkretnymi przypadkami losowymi, ale stał się udziałem całego pokolenia kobiet, których mężowie i synowie zginęli w Powstaniu Styczniowym, zostali zesłani na Sybir lub musieli udać się na emigrację, uciekając przed zemstą despoty. W bardzo wielu rodzinach ich głową zostawały kobiety, które po utracie najbliższych musiały stanąć oko w oko z prozą rzeczywistości. Wówczas okazywało się, że ich wychowanie na „księżniczki”, jak określiła je w popularnej w owym czasie powieści Zofia Urbanowska, nie miało żadnej wartości.

Izabela Motylowska także była wychowana na kobietę salonu, a w dorosłym życiu nie potrafiła skorygować błędów wychowawczych i nigdy nie nauczyła się zaradności, nie umiała rozwiązywać trudnych problemów i wciąż kierowała się emocjami.

Starszy brat Eleonory Władysław po ukończeniu 7 klasy chciał się uczyć w instytucie agronomicznym za granicą. Matka rozważała wysłanie go za granicę, jednak w końcu umieściła go na praktyce w majątku znajomych, gdyż rozłąka z nim wydawała się jej zbyt trudna - w tym wypadku także najważniejsze okazały się jej emocje.

Z młodszym było jeszcze gorzej. Choć był bardzo zdolny, nie chciał się uczyć, dlatego musiał powtarzać czwartą klasę. Wpadł w złe towarzystwo, zaczął prowadzić hulaszczy tryb życia, wyciągał pieniądze od matki, a gdy ta w końcu zaczęła mu odmawiać, okradał ją lub pożyczał pieniądze od lichwiarzy na wysoki procent. Był arogancki i brutalny i wciąż wszczynał awantury. Szastał pieniędzmi na wszystkie strony „jakby posiadał fortunę milionową”. Na domiar złego zapomniał o Bogu, przestał się modlić, nie przystępował do sakramentów. „Był to dla mnie jeden z najcięższych krzyżyków. Cierpiałam i modliłam się za niego” - pisała jego młodsza siostra.

Władysław ożenił się młodo z Marią Gralewską, córką znajomej rodziny. Ponieważ jej ojciec zmarł zostawiając w spadku sklep, rodzina żony poradziła Władysławowi żeby przejął interes po teściu. Ale nie znał się on na handlu i sklep przynosił straty, w końcu po utopieniu pożyczonych od matki pieniędzy, zbankrutował. Władysław szukał później posady na kolei, a cały czas żył ponad stan, tracąc pieniądze na rozmaite rozrywki.

W trudnych i niepewnych warunkach młoda dziewczyna coraz lepiej rozumiała, że odpowiedzialność za los rodziny, a zwłaszcza matki, spoczywa na jej barkach. „W czasie wakacji więcej czasu poświęciłam modlitwie i zbadaniu interesów materialnych. Przekonałam się ze smutkiem, że znaczną część majątku przepuścił brat młodszy. Wyposażenie starszego [po jego ożenku, przyp. A.PW.] wielki uszczerbek w dochodach mamy sprawiło. Zrozumiałam już wówczas, że ciąży na mnie zajęcie się rachunkami, opieką zbyt słabej matki. Zaczęłam też wpływać na marnotrawnego brata, niestety bezskutecznie”.

Efekt był taki, że dziewczynka musiała przedwcześnie wydorośleć. Po beztroskim dzieciństwie nie było śladu. „Wówczas mając 11 lat myślałam jak starsza osoba, troszczyłam się o matki ukochanej przyszłość, o zgubę brata nie tylko doczesną, ale i wieczną”.

* * *

W pamięci Eleonory zapadło szczególnie wydarzenie z czasów dzieciństwa, które widocznie było dla niej tak ważne, że poświęciła mu sporo miejsca w swoich zapiskach autobiograficznych. Któregoś dnia pani Motylowska wyjechała z dziećmi do Częstochowy. Chciała nawiedzić jasnogórskie sanktuarium i połączyć to z krótkim wypadem do Prus (granica z tym zaborem niemieckim była bardzo blisko Częstochowy), w trakcie którego miała wyszukać szkołę agronomiczną dla Władysława. Dla dziewczynki, która zaczynała odkrywać Boga, było to niezwykłe wydarzenie, „...nigdy nie zapomnę pierwszego wrażenia, czci, uwielbienia. Przedstawiła mi się Matka Najśw. jako Królowa pełna majestatu, powagi, ale jakby pewnej surowości. Coś pociągającego przykuło wzrok i serce do stóp ukochanej Matki. Czułam się tak maleńką, nędzną wobec Jej wielkości, świętości, a jednak z uczuciem niepojętej ufności zwracałam się do Niej jak do Matki Najukochańszej i najpotężniejszej, która kochając swe dzieci może dla nich wszystko uprosić u swojego Syna. Zaofiarowałam Jej się jak umiałam w swojej prostocie, a następnie błagałam, by mnie nędzną przyjęła za swe dziecię i opiekowała się całą naszą rodziną”.

Ale - jak sama pisze - tę pociechę musiała okupić umartwieniem bardzo dotkliwym dla dziecka. Po kilku dniach pani Motylowska wyjechała do Prus. Sądziła, że wróci po trzech dniach, zostawiła więc dzieciom niewiele pieniędzy. Tadeusz od razu zażądał swojej części i poszedł się bawić z przypadkowo spotkanymi znajomymi. Eleonora została z Władysławem. Chodzili codziennie do kaplicy Cudownego Obrazu, weszli na wieżę, żeby obejrzeć okolicę, spacerowali. Ale matka zaczęła się spóźniać. Pierwsze dwa dni po umówionym terminie upływały spokojnie, ale później właściciel hotelu odmówił rodzeństwu obiadów, przysyłał im jedynie wrzątek na herbatę. Pieniądze topniały, więc zdecydowali, że będą jeść tylko chleb i śliwki. Pieniądze się skończyły, młodzi ludzie byli więc ciągle głodni. Na szczęście spotkali Tadeusza, który nie przejął się ich sytuacją, ale dał im z łaski całego rubla. Dalej jedli chleb ze śliwkami i codziennie wychodzili na pociąg z Prus. Właściciel hotelu wciąż pytał, kiedy wróci ich matka. W końcu wyznaczył dzień, w którym będą musieli opuścić hotel. Eleonora wciąż modliła się do Matki Bożej błagając, by ich mama wróciła. Pani Motylowska wróciła w wigilię Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Spóźniła się, gdyż wyrabianie dokumentów podróżnych trwało dłużej niż przypuszczała i zwiedziła kilka miejscowości, a nie jedną, jak planowała. Była spokojna, gdyż przypuszczała, że dzieci są pod rzetelną opieką właściciela hotelu.

Historia skończyła się szczęśliwie. A jej córka chyba dowiedziała się w sposób bolesny, że jedynym oparciem jest dla niej Bóg.

Mimo trudnej atmosfery domowej i braku bezpieczeństwa młoda dziewczyna zdobyła solidne wykształcenie. Osiągnęła właściwie wszystko, co mogła osiągnąć kobieta w tamtych czasach. Ponieważ była słabego zdrowia, a lista przebytych chorób jest bardzo długa - miała anemię, cholerynę, przeszła odrę, ospę, szkarlatynę i kilkakrotne zapalenie płuc, a na koniec wykryto u niej początki gruźlicy, uczyła się w domu. Była tak dobrze przygotowana, że została przyjęta na prywatną pensję pani Budzyńskiej, która miała tę dodatkową zaletę, że mieściła się naprzeciwko ich domu przy Freta. Pensję ukończyła z wyróżnieniem (to wówczas pani Motylowska zdobyła się na odrobinę czułości dla córki). Była dobrze wykształconą kobietą. Znała rosyjski i francuski. Chciała jeszcze dokształcić się na rocznym kursie, ale, jak napisała, Bóg przygotował ją nie do nauk świeckich, ale dał cierpienia, które towarzyszyły jej od dziecka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz