Pewnego wrześniowego dnia 1884 roku Eleonora Motylowska weszła do niewielkiego kościoła ojców kapucynów w Zakroczymiu. Niepewnym krokiem podeszła do konfesjonału, w którym spowiadał o. Honorat Koźmiński, sławny nie tylko w całym Królestwie Polskim, ale daleko poza jego granicami, spowiednik i przewodnik dusz. Stanęła obok, nie chcąc zakłócić porządku, gdyż penitenci, zgodnie z wcześniej ustaloną listą, cierpliwie czekali na swoją kolej.
Czuła wewnętrzny opór przed tą spowiedzią. Do Zakroczymia przyjechała nie z własnej woli, a na usilną prośbę znajomej nauczycielki, Eweliny Roman, która prosiła Eleonorę, żeby zawiozła o. Koźmińskiemu ważny list. W owych czasach tego rodzaju listy można było przekazywać tylko przez osoby zaufane, omijając w ten sposób pocztę i wszechobecną carską cenzurę. Czy Eleonora nie zechciałaby połączyć przysługę z przyjemnością zamiejskiej wycieczki?
I tak panna Motylowska wsiadła wczesnym rankiem w Warszawie na statek parowy i znalazła się w Zakroczymiu, gdzie odszukała matkę Elżbietę Stummer, felicjankę, prawą rękę i sekretarkę o. Honorata. Przekazała list i prawdopodobnie uznała, że to koniec jej misji, ale matka Elżbieta niespodziewanie poprosiła, aby poczekała, nim go przeczyta. A potem zadała pytanie: A może Eleonora chce wyspowiadać się u Ojca? - Jakby spłoszona tym pytaniem młoda kobieta odpowiedziała, że nie ma czasu, musi zaraz wracać do Warszawy, matka na nią czeka, a poza tym przed konfesjonałem Ojca zawsze kłębią się nieprzebrane tłumy penitentów, które całymi dniami czekają w kolejce na upragnioną spowiedź, mieszkając w okolicznych gospodach i prywatnych domach. Ale matka Elżbieta nie ustępowała. Obiecała ułatwić spowiedź i rzeczywiście, gdy weszły do kościoła, a o. Honorat dowiedział się, kto przyszedł, kazał oczekującym przepuścić Eleonorę. Gdy uklękła przy kratach, usłyszała pytanie: Co zyskałaś przez te dziesięć lat?
* * *
Nie było to ich pierwsze spotkanie. Dziesięć lat wcześniej, w czerwcu 1874 roku, Eleonora Motylowska wyspowiadała się u o. Honorata. Przyjazd do Zakroczymia także i tamtym razem nie był jej inicjatywą, a pomysłem Antolki, pobożnej wychowanicy jej matki. Dziewczyna chciała zasięgnąć rady w sprawach sumienia u o. Koźmińskiego, stąd pragnienie wyjazdu, tym bardziej, że rodzina spędzała wakacje w Tarchominie, wsi leżącej niedaleko od Zakroczymia. Gdy panny znalazły się na miejscu, Eleonora, działając pod wpływem niewyjaśnionego impulsu, także zapragnęła rozmowy z Ojcem. Chciała prosić go o radę co do swojego powołania, gdyż od dawna marzyła o życiu zakonnym. Kapucyn słuchał jej w skupieniu, zadając dodatkowe pytania, które miały wyjaśnić rozmaite szczegóły i pomóc mu lepiej poznać jej życie. „W końcu upewnił mnie, że Bóg udzielił mi łaski prawdziwego powołania i że wpierw trzeba słuchać Boga niż ludzi”... - wspominała po latach Motylowska. - „...zapytał, jakie mam pragnienia, jakiemu dziełu miłosierdzia chciałabym się poświęcić, do jakiego klasztoru wstąpić. Odpowiedziałam, że do tej pory nie zastanawiałam się nad wyborem klasztoru. Często myślałam o wizytkach, nauczaniu dzieci. Obawiałabym się samej kontemplacji, bo od dziecka jestem przyzwyczajona łączyć pracę z modlitwą. Wówczas o. Honorat zaczął mi przedstawiać potrzeby w naszym kraju, że we Francji za Robespierra zaczęły się tworzyć zgromadzenia zakonne wśród świata żyjące, bez habitu, że nasz biedny kraj skutkiem kasaty zakonów potrzebuje wstąpić w te same ślady i wymaga poświęcenia bezgranicznego, nawet z tych drogich dla każdego serca pragnącego służyć Bogu pociech i że w naszym kraju już jest kilka podobnych zgromadzeń założonych, które się pięknie rozwijają i że radzi mnie do jednego z nich wstąpić”.
Pierwsza rozmowa świątobliwego zakonnika i panny Moylowskiej trwała cztery godziny. Oszołomiona i zaskoczona Eleonora zgodziła się na propozycję Ojca, który miał przekazać list polecający do pani Józefy Chudzyńskiej w Warszawie. Miała ona pokierować jej dalszymi krokami i czuwać nad formacją zakonną kandydatki.
Ale po ochłonięciu zaczęły się budzić w niej wątpliwości, które zakradły się jeszcze tej samej nocy, tuż po spotkaniu z o. Honoratem. Jej sytuacja rodzinna była bardzo skomplikowana -wobec stylu życia jej psychicznie niedojrzałych braci czuła się odpowiedzialna za los ukochanej matki. Po latach pisała: „Wówczas rozpoczęła się walka wewnętrzna. Nasuwały się myśli, czy rodzaj życia tak odrębny od wymarzonego klasztornego zadowoli moje pragnienia. To znów jasno przedstawiała się racjonalna potrzeba poświęcenia i pracy dla ojczyzny. Potem natura zaczęła opierać się łasce: Jakże zdołam w tak ciężkich warunkach porzucić matkę. Do tego głos serca się przyłączył: Co biedna beze mnie uczyni? Wszak jestem jej jedyną podporą. Jaki ból będę musiała jej zadać. Ogarniało mnie przerażenie niewypowiedziane i na tym podobnych walkach przeszła noc cała. Sumienie nakłaniało do pójścia za głosem Bożym, oddania się Bogu całkowitego”. Po bezsennej nocy spędzonej w Zakroczymiu nie udało jej się jeszcze raz porozmawiać z Ojcem, przedstawić mu trudności. Decyzję musiała podjąć sama.
Zaraz po powrocie do Warszawy Eleonora musiała doręczyć list pani Chudzyńskiej. Jednak przede wszystkim chciała zasięgnąć rady swojego wieloletniego spowiednika ks. Władysława Siewierskiego, który od lat znał ją i całą rodzinę. Ksiądz wyjaśnił jej, że o. Koźmiński nie zna dobrze sytuacji rodzinnej, więc tylko dlatego zachęcał ją do życia zakonnego. Był stanowczy: dopóki żyje matka, nie może być mowy o życiu zakonnym, gdyż świętym obowiązkiem córki jest troszczyć się o rodzicielkę. Spowiednik kazał Eleonorze doręczyć list adresatce i napisać kilka słów do o. Honorata z wyjaśnieniem, dlaczego jego propozycja nie ma szans na realizację.
Z Józefą Chudzyńską panna Motylowska rozmawiała bardzo szczerze. Opowiedziała jej o swoich lękach, wątpliwościach i trudnościach. „Na razie i ona osądziła, że mam obowiązek matki pielęgnować i czekać na usunięcie trudności”.
* * *
Od tego czasu upłynęło dziesięć lat. Trudności nie tylko nie zostały usunięte, a narastały. Udręczenie i wątpliwości nie znikały, a wciąż się wzmagały. A gdy znowu klęczała u stóp konfesjonału o. Honorata, usłyszała pytanie - zachętę do podsumowania tych dziesięciu lat zmagań, w którym chciała być bardziej miłosierna od samego Pana Boga. Co zyskała przez ten czas?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz