W chwili ponownego spotkania z o. Honoratem Eleonora Motylowska miała dwadzieścia osiem lat i wiele gorzkich doświadczeń oraz ran, zadanych przez najbliższych członków rodziny. A początek dzieciństwa miała wręcz bajkowy i pierwsze lata nie zapowiadały cierpień, które później towarzyszyły jej nieodłącznie przez całe życie.
W krótkich autobiografiach (pisanych na polecenie spowiedników i z mocnym podkreśleniem, że robi to jedynie z posłuszeństwa, a z własnej woli nigdy nie mówiłaby czegokolwiek o sobie) Eleonora opisuje krainę swojego beztroskiego dzieciństwa. Choć urodziła się osiem i pół miesięcy po śmierci ojca, najbliżsi rekompensowali jej tę stratę, a że byli zamożni, na niczym jej nie zbywało.
Ojciec matki Wojciech Liwowski był żołnierzem Napoleona. Wyróżniał się męstwem, został więc odznaczony orderem przez przywódców. Po powrocie do kraju osiadł w Warszawie i ożenił się z ubogą, łagodną i wyrozumiałą panną Agnieszką Jeleniewską. W opinii wnuczki to jej dobroć i cierpliwość łagodziły despotyczny charakter męża przywykłego do dyscypliny i rygoru wojskowego. Z tego związku urodziła się w 1819 r. ich córka Izabela, która jako jedynaczka „pieszczona była przez matkę”. Natomiast „ojciec, choć ją kochał niezmiernie, wychowywał w rygorze nie pieszcząc zbytecznie, czym równoważył wpływ babuni. Starał się wychowywać swą jedynaczkę starannie, oddał na pensję, którą skończyła z odznaczeniem. Ulubionym jego językiem był francuski. Zwykle z córką rozmawiał po francusku, skutkiem czego dobrze przyswoiła sobie ten język i poprawnie nim władała. Grała też na fortepianie, a pisała prześlicznie. Zawsze podziwiałam jej pismo nie różniące się od litografii. Matka wszczepiła w jej serce gruntowne cnoty i prawdziwą pobożność”. W wieku dwudziestu lat Izabela Liwowska wyszła za mąż za Adama Motylowskiego, urzędnika akcyzy „cieszącego się wielką miłością i szacunkiem podwładnych”.
Jest rzeczą znamienną, że o rodzinie ojca Eleonora prawie nie wspomina. Pisze tylko o jego dobroci i szacunku, jakim otaczali go podwładni - te informacje musiała zaczerpnąć od matki lub innych osób, które go znały. Z pewnością był potomkiem drobniej szlachty, która ciągnęła do Warszawy, gdzie można było się utrzymać z własnej pracy oraz niewielkich oszczędności, jakie zazwyczaj pozostawały po sprzedaży rodzimych majątków.
* * *
Eleonora urodziła się 21 lutego 1856 roku w dużym i wygodnym domu należącym do jej dziadków. Rodzice matki nie chcieli rozstawać się z jedynaczką, dlatego po jej zamążpójściu zaproponowali zięciowi, by młodzi małżonkowie zamieszkali w obszernym domu przy „ulicy szerokiej Freta 273”. Była najmłodszym z sześciorga dzieci, dwoje z nich -Czesław i Izabela zmarło we wczesnym dzieciństwie. Na chrzcie otrzymała imiona Eleonora Ludwika.
We wspomnieniach pisze, że to ojciec wyprosił jej narodziny po stracie córeczki, którą niezmiernie kochał, prosił więc gorąco Boga, by dał mu drugą. Jednak nie doczekał się jej narodzin. Zachorował na zapalenie płuc, doktor postawił mylną diagnozę, a gdy zorientował się w pomyłce, było już za późno. Ponieważ Adam Motylowski był dobrym katolikiem, sam naglił, by wezwano księdza, który zaopatrzyłby go w sakramenty. „Odbywszy spowiedź ze skruchą i zupełną przytomnością umysłu, uklęknął jeszcze przy łóżku dla przyjęcia po raz ostatni Komunii św., a najdalej w pół godziny najspokojniej Bogu ducha oddał. Za dobre życie Bóg nagrodził go tak piękną śmiercią w maju 1855 r. mając lat 56” - pisała po latach jego córka.
Jedyna wnuczka była oczkiem w głowie dziadków. Choć wychowywała się bez ojca, nie odczuła mocno osierocenia - dziadkowie rekompensowali jej swą wielką miłością brak jednego z rodziców. Jednak „najbardziej byłam pieszczona przez dziadka. Bez najmniejszej bojaźni sadowiłam się na kolanach staruszka wojaka, obsypywałam go pieszczotami, w zamian otrzymywałam cukierki i różne przysmaki”. Oprócz matki, braci Adama, Władysława i Tadeusza z rodziną mieszkała ciotka - siostra cioteczna matki, która pomagała w prowadzeniu domu oraz wychowanica pani Motylowskiej, Anna Arnold, starsza o 16 lat od „małej Dziuni”, jak nazywał ją dziadek. Była córką protestanta i katoliczki, która przed śmiercią ubłagała zamożną panią, by zaopiekowała się jej jedynaczką. To Andzia nauczyła „Dziunię” skrupulatności, systematycznej pracy i sumienności, które tak przydały jej się w dorosłym życiu.
Ta wielopokoleniowa i liczna rodzina dawała małej dziewczynce oparcie i poczucie bezpieczeństwa. Wszyscy byli dla niej serdeczni... z wyjątkiem matki. „Matka nigdy mnie nie pieściła - wyznała w autobiografii. - Odczuwałam już wówczas boleśnie większą miłość do braci, a nawet pewne pobłażanie, w przeciwieństwie do surowszego obejścia ze mną”. Trudno wyjaśnić, jakie były powody odmiennego traktowania dzieci, pewne jest, że Izabela Motylowska nie potrafiła ukryć słabości do najmłodszego syna Tadeusza. Może córka kojarzyła jej się z bólem po stracie ukochanego męża? Z perspektywy lat Eleonora potrafiła dostrzec dobre strony tej sytuacji. „Pierwszą pieszczotę pamiętam wówczas, gdy będąc już na pensję oddaną przyniosłam pierwszą nagrodę, wówczas dopiero ucałowała mnie mama. Widocznie od dziecka chciał Pan Jezus prowadzić mnie drogą cierpienia i zaparcia, za co dziś jestem Mu niezmiernie wdzięczną. Wówczas jednak, będąc z natury bardzo tkliwą, boleśnie odczuwałam obojętność mamy, co jednak nie umniejszało miłości ku niej”.
Dziadkowie i ciotki rekompensowali więc także chłodne traktowanie przez matkę. Ale idylla dzieciństwa trwała bardzo krótko - ukochany dziadek zmarł, gdy „Dziunia” miała zaledwie trzy lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz