Pierwsza boleść i wiele następnych

„Pierwszą boleścią dla młodziutkiego serca była śmierć dziadunia” - pisze w autobiografii. W pamięci zachowała „błogosławieństwo, ostatni pocałunek, obijanie kirem mieszkania, ustawienie na katafalku ciała ukochanego dziadunia, ból serdeczny, gdy mi powiedziano, że umarł i już nie będzie mnie pieścił”.

Dwa lata później zmarła ukochana babunia, na którą przelała swą miłość po stracie dziadka. Już w wieku trzech lat mała dziewczynka doświadczyła niepewności i kruchości swojego losu, a niebawem jej kolejne przeżycia potwierdziły, że w życiu ciągle się traci.

Nadszedł rok 1863. Młodzi patrioci w Królestwie Polskim zaczęli planować powstanie. Także najstarszy brat Eleonory, Adam, „który kochał mnie bardzo”, a któremu siostra odpłacała „równą miłością”, chciał walczyć o wolność Ojczyzny. Byt już na drugim roku studiów na uniwersytecie i wraz z młodym korepetytorem Ignacym Głażewskim, który zamieszkał z rodziną Motylowskich przy Freta, szykował się do powstania. Na jesieni 1862 zaciągnął się do oddziału Langnera, ale co jakiś czas wracał do domu. Na przełomie grudnia i stycznia przyszedł po raz kolejny, żeby się pożegnać z najbliższymi. Chwila rozstania zapadła w pamięć jego siostry na całe życie: „...mój ukochany braciszek pożegnał matkę czule, braci, a gdy przystąpił do mnie, porwał mnie na ręce, biegał ze mną po pokoju obsypując pocałunkami jakby w przeczuciu ostatniego widzenia. Wreszcie postawił mnie na ziemi i nie oglądając się wybiegł późnym wieczorem z mieszkania”.

Wiadomość o tym, że został ranny, nadeszła kilka tygodni później od oberżystki ze wsi Drążdżewo w guberni płockiej, która zawiadamiała, że Adam w gorączce wciąż wzywa matki. Izabela Motylowska niezwłocznie udała się na ratunek synowi. Ale przyjechała za późno. Wyprzedzili ją kozacy, którzy wpadłszy do oberży usłyszeli jęki rannego powstańca i udusili go gołymi rękami. Matka przyjechała, gdy było już po pogrzebie. Jedyne, co po nim pozostało było jego skrwawione ubranie.

Po powrocie do Warszawy pani Izabela nakazała niezwłoczne usunięcie wszelkich materiałów obciążających konspiratorów - rodzinie „buntownika” groziła konfiskata majątku i wywiezienie na Sybir. „Zaledwie ukończono porządkowanie, w nocy wpadli Moskale, przetrząsnęli cały dom, począwszy od piwnicy, aż do strychu. Następnie badali mamę gdzie brat się podział. Bóg cudownie pomagał w tłumaczeniu tak, że nie mogąc się niczego przyczepić, pozostawili na razie mamę w spokoju”.

Ale nazajutrz pani Motylowska została wezwana do Cytadeli na przesłuchanie. Udała się do X Pawilonu, gdzie więzieni byli polscy patrioci. Cały dzień była przesłuchiwana przez śledczych, którzy chcieli dowiedzieć się najdrobniejszych szczegółów o grupie Głażewskiego. Przerażona rodzina czekała na nią, nie mając pewności, czy pani domu w ogóle wróci. „Jakoś za łaską Bożą biedna matka wyplątała się szczęśliwie - chociaż jeszcze kilkakrotnie ją badano, choć nie w Cytadeli” - pisała jej córka.

A później zaczęły się egzekucje na stokach Cytadeli, którym z niemym przerażeniem przyglądali się mieszkańcy Warszawy. Obraz klęski zapadł w serce siedmioletniej dziewczynki. Zostawił niezatarte piętno na całe życie. Po raz kolejny w przeciągu kilku lat rodzina pogrążyła się w żałobie, tym razem po bestialskim mordzie rannego powstańca. W żałobie była także cała Polska.

Do rodziny w tym okresie dołączyła nowa osoba, która w życiu Eleonory miała odegrać ważną rolę. Antonina Korbanowska była siostrą kolegi Adama, Stanisława Korbanowskiego. Ponieważ ich rodzice nie żyli, Adam usilnie nalegał, aby pani Motylowska przyjęła ją do domu. „Wkrótce pokochaliśmy wszyscy biedną sierotkę. Najwięcej do mnie się przywiązała i ja jej odpłacałam się miłością. Ze zdumieniem przyglądałam się jej ubiorowi. Pragnęła zostać zakonnicą, a nie mając środków ku temu wpisała się do tercjarstwa. Przywdziała habit, opasała się sznurem. To wszystko wprawiło mnie w podziw i wywołało zaciekawienie. Ona to pierwsza zaczęła mnie mówić o dobroci Bożej i o tym, że są osoby oddające się Bogu całkowicie”.

Tymczasem w kraju trwały represje. Nastąpiła kasata klasztorów, wywieziono z miasta ojców kapucynów do Zakroczymia, rozpędzono założone przez o. Koźmińskiego i Matkę Angelę Truszkowską Zgromadzenie Felicjanek. Przyszły lata systematycznych prześladowań i zemsty zaborców, w trakcie których Polacy musieli obmyślić nowe sposoby oporu, tym razem nie zbrojnego.

Czas płynął. Po kolejnej narodowej katastrofie trzeba było wrócić do normalnego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz