Dusz nam potrzeba

Po złożeniu ślubów wieczystych matka Eleonora kontynuowała „krwawą pracę”. Nieodłącznie towarzyszył jej wszelkiego rodzaju niedostatek, ale szczególnie boleśnie odczuwała braki „kadrowe”. Mimo tego do 1908 r. Zgromadzenie założyło 27 placówek. Żniwo było obfite, potrzeby społeczne ogromne, społeczeństwo coraz bardziej akceptowało pracę na rzecz służących, tylko wciąż brakowało chętnych do tej pracy. Niezawodny o. Honorat uspokajał Założycielkę: „Choćbyś miała drugie tyle dusz, ile potrzeba, ale że w Waszym położeniu jedna za dziesięć robić powinna, bo Pan Jezus sam za Was robi. Choćbyś miała drugie tyle sióstr, zawsze będzie to samo, bo pracy Wam nigdy nie zabraknie, póki będziecie tak gorliwie służyć Panu. On ma wyrozumienie na niedokładne spełnianie Waszych obowiązków i sam braki dopełnia”.

„Zamówienia” i zaproszenia do założenia placówek nadchodziły z wielu stron Królestwa Polskiego i trudno było odpowiedzieć na wszystkie. Matka Eleonora wiedziała, że praca ze służącymi jest bardzo potrzebna, ale widziała w niej przede wszystkich ratunek dla zagrożonych dusz i ratunek bezbronnych kobiet przed staczaniem się w nędzę i prostytucję.
„Myśląc o odgórnych naszych potrzebach, chciałoby się każdą Siostrę przedzielić choćby na troje - a Ciebie specjalnie - modlę się jak potrafię, by Bóg użyczy! Ci sił do pracy - zdaję mi się, że nie egoizm do tej modflitwy] mnie pobudza -jedynie pragnienie szerzenia chwały Bożej i ratowania dusz - pisała w 1900 r. do s. Scholastyki Władyczko. - Z każdym dniem widzimy wzrastającą niemoralność - Bóg przysyła nam dusze - podołać pracy niepodobna, a jak tylko zniknie nam która z oczów [służąca, przyp. A.P.W.] - przepada bezpowrotnie i to nawet 16-letnie dziewczęta. - Z tego powodu pragnienie śmierci i szczęścia w niebie uważam niejako za brak prawdziwej miłości Bożej”.

W podobnym tonie Matka pisała do najbliższej współpracownicy pięć lat później: „W ostatnich czasach tak mnie zmęczyła Wikcia [s. Deleżek] z Anną [s. Burzyńska] ciągłymi przyjazdami, projektami i żądaniami przysłania osób odpowiednich, których całkiem nie mamy, że każde podobne żądanie nabawia mnie jakiejś choroby nerwowej i kilka dni przyjść do równowagi nie mogę, zdaje się, że dodałabym do Suplifkacji]: «Od otwierania nowych domów zachowaj nas Panie!»”.

Na szczęście humor nie opuszczał przełożonej generalnej, ale listy, które wysyłała współsiostrom doskonale oddają atmosferę i napięcie, w jakim żyła, kierując wciąż powiększającą się rodziną zakonną. „W drugim domku w pralni starszą naznaczona 16-letnia próbantka - sługi nie chcą jej słuchać zupełnie - nieład - zgorszenie dla księży z tego powodu, a dla Mani zupełna ruina życia duch[owego]. Muszę jak najprędzej zmienić. - S. Konstancja ma pojechać na starszą do pracowni, a s. Maria Waśniewska do pralni. - S. Zuzannę [Kopczyńską] posłałam do Lublina do schronienia - słaba to pomoc - ale cóż mogę poradzić i mądry Salomon z próżnego nie naleje. [...] Do Częstochowy żebrzą - s. Jadwiga [Nalepińska] - o pomoc - nawet nie odpisuję, bo nie mam kogo posłać. - Na Kielce i Tarnów pozostaje jedna s. Zofia [Laguna] i b[ardzo] niepewna Wanda [s. Skarżyńska]. - U nas w całej pracowni Maria [s. Pysznicka] z Wacią [s. Jodłowska] i 3a 16-letnimi prób[antkami] i aspirant[kami]. Potrzeby lubelskie] wielkie [...] W Łodzi na usilne prośby ks. Lubińskiego] byłyśmy kilka godzin - przyrzekłam od Śgo Jana przysłać kogo, teraz jednak muszę odmówić - chyba Bóg ulituje się i przyśle nam jakąś aspirantkę, znającą język niemiecki - ale kogo przeznaczyć na Starszą, nie wiem. - Dusz, dusz nam potrzeba”.

* * *

Była jak strateg, który dysponuje niezbyt liczną armią, prowadzi zaś gigantyczną bitwę. Każda siostra była bezcenna i tak jak pisał o. Honorat, musiała pracować za dziesięciu. Tym boleśniej Matka przeżyła oderwanie się od Zgromadzenia dwóch domów - w Płocku i Krakowie, co poważnie osłabiło młodą wspólnotę zakonną.

Jakubina Łabanowska została posłana do Płocka na zaproszenie miejscowych księży, a pośredniczył w tym, jak zazwyczaj, o. Honorat. Rozpoczęła tam pracę w lecie 1889 r., ale pod wpływem spowiednika ks. Antoniego Juliana Nowowiejskiego, późniejszego biskupa płockiego, po trzech latach odeszła ze Zgromadzenia wraz z czterema siostrami. Kapłan chciał, aby siostry, oprócz swych zadań, określonych przez Konstytucje, prowadziły także zakład dla kobiet upadłych im. Anioła Stróża. Gdy spotkał się z odmową przełożonej generalnej, próbował założyć nowe zgromadzenie, które ostatecznie nie powstało, a siostry, które pracowały pod kierunkiem s. Jakubiny, dołączyły do Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia. Kapłan uważał też, że siostry nie powinny być pod tak mocnym wpływem przełożonych zakonnych, a swoich osobistych spowiedników. List matki Eleonory do ks. Nowowiejskiego, który wyjaśnia te kontrowersje, jest przykładem pokory, szacunku dla kapłana, a równocześnie - szukania prawdy i obrony swych racji. „W tym komentarzu na Dekret Grudniowy [Dekret Quemadmodum z 17 12 1890], który nam X[iądz] D[obrodziej] zalecił, jest kilka Dekretów Śjwiętej] Kongregacji naganiających spowiedników, iż chcieli pokuty zaznaczać siostrom i w inny zarząd zewnętrznej ob- serwancji się wdawać. Tam takie znajdują się ustępy obszerne pokazujące iż spowiednik nie może być nigdy dostatecznym przewodnikiem zakonnicy, znając ją z jednej strony tylko i że daleko lepiej tę rzecz mogą dopełniać P[rze]łożone, mając po temu więcej sposobności poznania i wpływu na nią. W Ustawach niektórych Zakonów jest wyraźnie powiedziano, że gdyby spowiednik nakazywał rzecz jako nie należącą do spowiedzi, jak np. umartwienie jakie, aby zakonnica odpowiadała: «przepraszam Ojca, ale ja jestem pod posłuszeństwem i nie będę mogła tego zrobić bez wiedzy P[rzeło]żo- nej, a wiem, że jest temu przeciwna itp.». I tak by zapewne odpowiedziała każda szarytka i inna zakonnica, gdyby była w tym położeniu co nasze Siostry. Nie mamy potrzeby obawiać się odwołania się do naszej Generalicji, bo właśnie stamtąd mamy uwagi o naszych ustawach, między którymi jest wyraźnie powiedziano, żeby przestrzegać, aby Kapłani nie wdawali się do zarządu Sióstr, ale wszystkie kwestie przez Przełożone G[enera]lne albo te, które ona upoważni były załatwiane. [...] Boć to są rzeczy z natury stanu tego wynikające, bez których zarząd byłby niepodobny zawsze - tym bardziej w tego rodzaju Zgromadzeniu] jak nasze”.

* * *

Równie bolesne było odłączenie się Sług Jezusa w Krakowie, także i w tym przypadku pod wpływem spowiednika. Placówkę sióstr założyła s. Ludwika Szczęsna, którą skierował do matki Motylowskiej o. Honorat. Była jedną z pierwszych sióstr, a przed wyjazdem do Krakowa pracowała w Lublinie. Jednak gdy w 1892 r. policja przeprowadziła w domu rewizję, był to szok, po którym długo nie potrafiła się otrząsnąć. Prawdopodobnie dlatego matka Eleonora zdecydowała, by wyjechała z terenów Cesarstwa i udała się do Galicji, gdzie zaborcy byli bez porównania bardziej liberalni. Sprowadzenie zakonnic, które opiekowałyby się służącymi, było inicjatywą wybitnego kapłana, dziekana Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także rektora uczelni, ks. Józefa Sebastiana Pelczara, późniejszego biskupa przemyskiego. To właśnie pod jego wpływem s. Szczęsna wystąpiła w 1894 r. ze Zgromadzenia Sług Jezusa i została założycielką, wspólnie z ks. Pelczarem, Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego.

Już po raz drugi Matka przeżywała „boleść z odstępstwa swych dzieci” - jak sformułował to o. Honorat, który ją pocieszał: „A z tego chwała dla Ciebie, że Wasze [...] służą za fundamenty innym. Jeśli podoba się Panu Bogu z takiego mętnego początku chwałę swoją mieć, to zawsze tam będzie zasługa Twoja największa, boś dała fundamenty”.

Nie były to jedyne trudności w pracy wspólnot, które zakładane były w różnych miastach. Cenzura czuwała, więc kontakty, a co za tym idzie praca formacyjna z siostrami, znacznie się osłabiały. Zakonnica, która pozostawała na placówce sama lub w niewielkiej wspólnocie, a jej formacja nie była jeszcze zbyt głęboka, szukała oparcia w spowiednikach - księżach diecezjalnych. Kapłani reagowali rozmaicie słysząc, że poza zasięgiem imperatora i w ukryciu przed jego policją działają nowe zakony. Nie mieli też pewności, czy o nowych wspólnotach poinformowani są biskupi. Z pewnością im także trudno było zaakceptować dotychczas nieznane formy życia zakonnego, mogli też mieć wątpliwości, czy Stolica Apostolska zatwierdziła nowe rodziny zakonne.

Bardzo trudna była sytuacja sióstr także w Lublinie, gdzie nikt nie próbował zakładać nowego zgromadzenia, za to ksiądz nadawał siostrom kierunek działań, niezgodny z celem Zgromadzenia. List Matki z 1902 r. dobrze ukazuje położenie zakonnic, które dostawały się pod wpływ, a nieraz i zarząd księży diecezjalnych. Ks. Ignacy Kłopotowski prowadził w Lublinie Przytułek dla Dziewcząt Osieroconych przy Domu Zarobkowym, uważał więc, że to on jest powołany do całkowitego kierowania pracami, stylem życia, a nawet wydatkami sióstr.

W zakamuflowany sposób matka Eleonora opisywała ich trudną sytuację s. Scholastyce Wladyczko: „...może ja, tyle razy sparzona, zanadto przesądzam intencję p. Ignacego [ks. Kłopotowskiego] - nie wyjawiam więc całkowicie swego zdania, tylko zapytuję Cię ukochana, czy przystając na podane warunki p. Ign[acego] zyskuje cokolwiek nasza rodzina i czy możliwa rzecz przyjąć takowe. Do tej pory miały [siostry, przyp. A.P.W.] darmowe mieszkanie, opal i chleb; nadto zarobiły w pralni przeszło 1000 rb. i to zaledwie im wystarczyło na utrzymanie; na swoje osobiste potrzeby przez rok wydały około 40 rb., chyba nic zbytecznego nie sprawiły sobie, ale przynajmniej pracując były swobodne i niezależne. Obecnie p. Ignfacy] pragnie wszystko zmienić, stanowi kuchnię jedną na cały dom zarobkowy pod nadzorem osoby świeckiej; co dadzą, trzeba zjeść lub poddać pod sąd X. Wszelkie zmiany, np. boli mnie żołądek, potrzebuję kaszy lub rosołu zamiast jakiejś zupy z kotła, muszę szukać X lub telefonować, czy im to wolno zrobić i jeszcze wielkie pytanie, czy X. nie powie, że to brak umartwienia, żywność bywa taka, że Lucyna raz spróbowała i z pomocą Św. Fran[ciszka] ledwo w duchu umartwienia przełknęła. Ubranie musi też pójść pod sąd X. [...]. Praca całodzienna bez wytchnienia, a zaspokojenie potrzeb tylko koniecznych - śl[ub] ubóstwa zachowany być musi, bo nigdy grosza nie mają widzieć, tylko wszystko w naturze dostawać. Pranie - płatne zapewne - przytułek św. Antfoniego] obejmie, a nasze mają opierać 150 chłopców, szpital nieuleczalnych i swoje dzieci - tę wszystką bieliznę wyreperować - dzieciom utkać płótno na sukienki i uszyć wszystko. Zyt[an- ki] też nie otrzymają żadnej pensji - a to pranie tak okropne, że Andzia po półrocznej próbie wykręciła się od tego, bo żadna nie miała sił doprać się tych brudów. Dalej zastrzeżenia Ks[iędza], żeby te co będą przy dzieciach w rzeczach zewnętrznych tylko od niego zależały, też chyba nie wyjdzie na pożytek naszej rodziny; a widmo owej jedności jeszcze groźniejszą czyni sytuację. - Wątpię, czy która z nas wytrzymałaby podobną zależność, a wprost zdaje mi się niemożliwą u nas. Kazia [s. Ratyńska], kochając Lub[lin], gotowa by na wszystkie warunki przystać a we mnie wszystko się burzy na wspomnienie takiego wyzyskania sil i skrępowania. - Przykro niezmiernie pomyśleć o zamknięciu naszego domku po tylu latach krwawej pracy; ale cóż robić. I to przecież Bóg dopuszcza - ale to przykre że XX. najwięcej szkody robią naszej rodzinie. Zapomniałam ci powiedzieć, że i kuchnię, na którą wyłożyłyśmy 500 rb., też chce X przyłączyć do Dobroczynności i tak samo nas skrępować, na co naturalnie nigdy się nie zgodzę. - Dziś wysyłam z tym wszystkim Andzię [s. Burzyńską] do Ojca [Fundatora], obawiam się tylko, aby w swej pokorze nie zalecił nam zastosować się do woli Księdza”.

Wielu z duchownych znakomicie rozumiało ideę Założycieli, ale byli i tacy, którzy uważali, że mają prawo ingerować w życie sióstr i ustalać najdrobniejsze szczegóły, które ich dotyczyły. Były dość łatwymi przeciwniczkami - wystarczyło oskarżyć je o „babskie pretensje”, jak zrobił to jeden z kapłanów w liście do m. Eleonory.

O. Honorat bardzo wysoko cenił kobiety. Wiedział, że ich ofiarność, miłość Boga i ubóstwo bardzo zbliża je do Boga. Ufał im. Miał rację, gdyż zwłaszcza kobiety dokonywały pod jego kierownictwem imponujących dzieł. Nieraz instruował Matkę, jakich argumentów ma używać, żeby uświadomić księżom, że siostry podlegają swoim przełożonym zakonnym i by uznali ich autonomię. Przeciwstawienie się duchownym było dla sióstr bardzo trudne, gdyż od dziecka wychowywane były w wielkim szacunku do kapłanów. Ale w imię prawdy i dobra, jakim jest rozwój duchowy sióstr, wyjaśniały nawet bardzo trudne i drażliwe kwestie. Matka Eleonora nigdy w takich sytuacjach się nie wahała.

Wszyscy trzej kapłani - bp Antoni Julian Nowowiejski, bp Józef Sebastian Pelczar i ks. Ignacy Kłopotowski są dziś wyniesieni na ołtarze. Święci nieraz ścierają się w swych opiniach, rozmaicie zapatrują się na konkretne sprawy. Po rozmaitych napięciach relacje Sług Jezusa z nimi, zwłaszcza z bp Pelczarem i ks. Kłopotowskim, były przyjazne i niezmiennie nacechowane szacunkiem.

Wszyscy potrzebują czasu, by dojrzeć, także święci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz