Oprócz wielu darów matka Motylowska miała też bezbłędny „instynkt” eklezjalny, dlatego konsekwentnie dążyła do zatwierdzenia Zgromadzenia Sług Jezusa przez Stolicę Apostolską. „Czuję zawsze pragnienie uzyskania formalnej aprobaty Ojca św., dopóki tego nie będziemy miały, zawsze na kruchym fundamencie opierać się będziemy” - pisała do s. Władyczko w 1897 r. A była to rzecz niesłychanie skomplikowana w ówczesnych warunkach - wszelkie zabiegi o zatwierdzenie mogły odbywać się nielegalnie, w najgłębszej konspiracji przed carskimi władzami. Pierwszym etapem prawnego umocowania w Kościele było uzależnienie młodego Zgromadzenia od władzy zakonnej ojców kapucynów i podleganie ich przełożonym, konkretnie zaś - generałowi. Zakonnicy dobrze rozumieli sytuację Kościoła w Cesarstwie Rosyjskim i bardzo cenili dzieła o. Koźmińskiego.
W 1889 r. ukazał się dekret Ecclesia catholica, zezwalający członkom stowarzyszeń religijnych składać śluby o charakterze prywatnym, a w 1900 r. ukazały się konstytucje Stolicy Apostolskiej Conditae a Christo, które mogły być podstawą prawną do dalszych działań. Starania o zatwierdzenie prawne nowych rodzin zakonnych prowadziły do przejścia spod władzy Zakonu Kapucynów pod władzę biskupów diecezjalnych. Ojciec Honorat postarał się powiadomić swoimi zakonspirowanymi kanałami wszystkich biskupów Królestwa o istnieniu „tajnych” zgromadzeń. Jednak prawo kanoniczne nie przewidywało wówczas takich form życia zakonnego, jak ukrycie i rozproszenie członków instytutu, a zgromadzenia honorackie z tego punktu widzenia były zrównane ze stowarzyszeniami świeckimi - trudne warunki pod zaborem rosyjskim wymusiły nowe rozwiązania, które znacznie wyprzedzały istniejące regulacje prawne.
Uzbrojone w listy polecające biskupów, a warto zaznaczyć, że wszyscy hierarchowie w Królestwie wyrażali się o pracy Sług Jezusa z uznaniem, matka Eleonora wraz z matką Scholastyką udały się w 1904 r. do Rzymu. W Kongregacji ds. Biskupów i Zakonników złożyły listy hierarchów. Zostały też przyjęte na prywatnej audiencji przez Piusa X, który pobłogosławił Matki i powiedział: „Podajcie wasze Konstytucje do św. Kongregacji, a zaręczam, że otrzymacie potwierdzenie”. Tak się jednak nie stało. Zredagowane pod kątem nowego dokumentu Conditae a Chństo i przetłumaczone na język łaciński zostały ponownie złożone w 1906 r. do zatwierdzenia przez Kongregację Biskupów i Zakonników. Jednakże członkowie Kongregacji odłożyli zatwierdzenia ich „na dogodniejszy czas”. Kongregacja wysuwała trzy argumenty, które miały wpływ na jej decyzję: Fundator Zgromadzenia jest twórcą sekty mariawitów, struktura rodziny zakonnej nie ma precedensu w Kościele, działalność tajnych zgromadzeń może zaciążyć na relacjach między Rosją a Watykanem. Dla matki Motylowskiej był to mocny cios, ale nie była osobą, która łatwo się załamuje.
* * *
O. Honorat dobrze wiedział, jak smakuje „boleść odstępstwa dzieci”. W czasie dziesiątek lat niestrudzonej służby spotykał ludzi wyjątkowych, spragnionych Boga, dążących do świętości. Byli jego radością i w swych listach nieraz pisał o wielkich rzeczach, uczynionych przez Boga tym, którzy mają odwagę odpowiedzieć na Jego miłość. Ojciec nawet sobie wyrzucał w zapiskach rekolekcyjnych, że woli spowiadać te „piękne dusze” niż stykać się z ludźmi upadłymi i ułomnymi. Ale wśród tysięcy, których duchowo prowadził, byli też tacy, którzy go zawiedli, do czego nie przywiązałby wielkiej wagi, gdyby nie obrażali Boga i nie narażali się na wieczne potępienie. Wśród tych osób najbardziej bolesny i dramatyczny był przypadek Feliksy Kozłowskiej, która dała początek nowej sekcie i rzuciła cień nie tylko na dobre imię o. Koźmińskiego, ale też na wszystkie zgromadzenia honorackie.
Feliksa miała 21 lat, gdy zetknęła się w Warszawie ze zgromadzeniami ukrytymi. Kilka lat wędrowała od wspólnoty do wspólnoty, wreszcie założyła w 1887 r. w Płocku Zgromadzenie Sióstr Ubogich św. Klary od Nieustającej Adoracji Ubłagania. Jego głównym celem miała być adoracja Najświętszego Sakramentu. Feliksa utrzymywała kontakt z Ojcem, on zaś w typowy dla siebie sposób nie ingerował nadmiernie w jej rządy, choć nie pochwalał niektórych praktyk wspólnoty. Szanował wolną wolę swoich dzieci duchowych i był wierny tej zasadzie także w odniesieniu do Kozłowskiej. Ponieważ Feliksa prowadziła w Płocku pracownię robót kościelnych, kontaktowała się z wieloma księżmi. Miała wielki dar perswazji, była niezwykle sugestywna, zdobywała zaufanie kapłanów, a z upływem czasu stała się ich powiernicą i doradcą duchowym. Na początku jej postępowanie nie budziło zastrzeżeń Ojca, który powoływał się na precedensy z historii Kościoła - św. Katarzyna ze Sieny i św. Teresa z Avili były matkami duchowymi kapłanów z wielkim pożytkiem dla nich.
Do o. Honorata Kozłowska zwróciła się z prośbą o pomoc w powołaniu stowarzyszenia kapłańskiego, gdyż grupa gorliwych księży z seminarium płockiego tęskniła za ewangelicznym radykalizmem. W 1893 r. Feliksa miała ponoć objawienie, że powinna założyć zgromadzenie księży, których szczególnym celem miało być szerzenie czci do Najświętszego Sakramentu i Najświętszej Maryi Panny (stąd potocznie nazywano ich mariawitami). Zakonnik ułożył dla nich ustawę opartą na III Regule św. Franciszka, choć był zdania, że księża diecezjalni nie są w stanie jej przestrzegać.
Grupa, składająca się z kandydatów do nowego zgromadzenia, zaczęła jednak stopniowo oddalać się od Kościoła, uznała „mateńkę Kozłowską” za najwyższy autorytet, a jej rzekome objawienia za prawdziwe. Ona czuła się powołana do reformy kleru, a także do objęcia kierownictwa nad wszystkimi zgromadzeniami ukrytymi.
Już w 1900 r. o. Koźmiński nie zgodził się spowiadać Kozłowskiej. Choć czekała na to kilka dni, a nawet zastąpiła mu drogę do konfesjonału w nowomiejskim kościele, stwierdził, że nie zrobi tego, gdyż Feliksa go nie słucha. Dwa lata później nastąpiło całkowite zerwanie ze strony o. Honorata, który napisał do Kozłowskiej, wyliczając wszystkie fakty wskazujące, że jej objawienia nie są od Boga - jej pychę, dążenie do władzy, głoszenie przepowiedni, które się nie sprawdzają, bogacenie się, słuchanie spowiedzi generalnych kapłanów. Trzy lata później w liście do generała swojego Zakonu o. Honorat użył jeszcze ostrzejszych sformułowań - nazwał ją hipokrytką, oszustką, stwierdził, że jest zwodzona przez szatana, że zepsuły ją okazywane honory, że jest zadufana w sobie, pyszna, uparta.
Niezależnie od negatywnej opinii Ojca, grupa księży wokół „mateczki” rosła, znajdowała swoich zwolenników w diecezji warszawskiej, lubelskiej i płockiej. Znajdowała też wsparcie ze strony szerszych rzesz wiernych, urzeczonych gorliwością adeptów Kozłowskiej, a także tym, że nie pobierali opłat za posługi kościelne - chrzty, śluby i pogrzeby. W każdym ruchu radykalnej odnowy jest ziarno prawdy - kondycja duchowieństwa diecezjalnego przełomu wieków pozostawiała wiele do życzenia.
Gdy w diecezji płockiej rządy objął nowy biskup Jerzy Szembek, przeprowadził proces kanoniczny, którego celem było rzetelne zbadanie działalności „mateczki” i skupionej wokół niej grupy czcicieli. Po zakończeniu postępowania biskup całą dokumentację wysłał do Rzymu. Niestety, zawierała ona kłamstwa mariawitów, którzy twierdzili, że o. Koźmiński potwierdził objawienia Kozłowskiej.
Reakcja Stolicy Apostolskiej była jednoznaczna - we wrześniu 1904 r. Święte Oficjum wydało dekret, w którym nakazywało usunięcie Kozłowskiej od kierownictwa księży i zakonnic, a jej objawienia zostały uznane za urojenia. Dla o. Honorata nie był to, niestety, koniec sprawy, gdyż mariawici nie cofnęli się przed kłamstwem i powoływali się na ogromny autorytet charyzmatycznego zakonnika, który rzekomo miał potwierdzić objawienia „mateczki”... Nie cofnęli się także przed sfałszowaniem listu, który miał chwalić Kozłowską, a który został przedstawiony w Świętej Kongregacji w Rzymie.
Wobec tych faktów o. Koźmiński napisał list otwarty do „mateczki”, a także czterdziestostronicową broszurę Prawda o mariawitach, którą wydrukowało kilka czasopism katolickich. Odcinał się w tych pismach od zbuntowanej grupy na wiele sposobów, co było bardzo ważne, gdyż wierni w wielu parafiach żądali, by posługiwali w nich księża - mariawici. Na tym tle w parafiach dochodziło do zamieszek, bójek, nawet morderstw, więc aby uspokoić nastroje i nie pogłębiać rozłamu biskupi prosili o. Honorata, by wysłał członków ukrytych zgromadzeń w celu ostudzenia emocji. Zakonnik przychylił się do prośby hierarchów, prosił przy tym, aby duchowni zrewidowali swój styl życia. Byt to głos wołającego na puszczy - wszystko zostało po staremu i nadal gorszyli swoich wiernych.
W 1905 r. spadł na Ojca kolejny niespodziewany cios - Kongregacja uznała, że wspiera on Kozłowską i namawia księży do nieposłuszeństwa wobec biskupów. Równocześnie prasa na Zachodzie napisała o nim jako o twórcy sekty, która wywołuje w parafiach krwawe zamieszki. Znowu o. Honorat musiał pisać sprostowania, odcinać się, udowadniać swoją niewinność. Tylko częściowo udało mu się oczyścić z zarzutów - błoto, które zostało raz rzucone, było bardzo trudno usunąć. Święty zakonnik ofiarował swoje dobre imię i cierpienia w intencji nawrócenia mariawitów, więc w latach bolesnych i kłamliwych oskarżeń zachowywał spokój wewnętrzny i niezmienne zaufanie Bogu.
Mariawici nie okazali skruchy. Pod koniec 1906 r. Watykan ogłosił ekskomunikę na Feliksę Kozłowską i ks. Jana Kowalskiego oraz wszystkich, którzy w ciągu 20 dni nie zerwą z sektą.
Właśnie w tym czasie matka Eleonora Motylowska i m. Scholastyka Władyczko zabiegały o zatwierdzenie Zgromadzenia Sług Jezusa...
* * *
„Sprawa mariawitów” bardzo zaciążyła na sytuacji ukrytych zgromadzeń - ich twórca i inspirator był przecież oskarżany o herezję. W atmosferze pół-jawności łatwo było rzucać oszczerstwa i rozsiewać plotki o trudnych do sprawdzenia faktach.
Rok 1905 przyniósł dekret rządowy o wolności wyznania. Nie był to krok podyktowany zmianą filozofii sprawowania władzy samodzierżców - liberalizacja w Rosji była zawsze oznaką, że władza nie jest już dość silna, by terroryzować swoich poddanych. Imperium rosyjskie było osłabione falą strajków, rewolucją i wyczerpującą wojną z Japonią - nastąpiły więc lata wymuszonej okolicznościami odwilży. W warunkach względnej tolerancji Kościół katolicki na terenach Królestwa mógł uregulować wiele zaległych spraw, a jedną z nich bez wątpienia była sytuacja prawna zgromadzeń honorackich.
Na polecenie o. Koźmińskiego, który dotychczas ujmował zgromadzenia w ramy prawne swojego zakonu, siostry zaczęły zgłaszać się do ordynariuszy, działając zgodnie z założeniami dekretu Conditae a Chństo. Jednak do 1905 r. część biskupów wolała jak najmniej wiedzieć o zgromadzeniach ukrytych, żeby nie narazić się władzom, a gdy przyszła odwilż, ich reakcje były zróżnicowane. Jedni odnosili się życzliwie, wspierając dzieła zainspirowane przez o. Honorata, inni - z dużą rezerwą. Podejrzenie, że sprzyjają mariawitom powodowało, że niektórzy księża diecezjalni występowali bardzo ostro przeciwko zgromadzeniom, negowali fakt, że ich członkowie są zakonnikami, oskarżali ich o herezję, nie udzielali sakramentów. W 1906 r. odbyły się zjazdy księży, którzy wręcz żądali likwidacji „tajnych” zgromadzeń. Oprócz innych nieprawdziwych informacji do Rzymu dotarła i taka, że zgromadzeń jest kilkadziesiąt, więc nie sposób wszystkie zatwierdzić. W Królestwie powstawały koncepcje, żeby je połączyć w jedno zgromadzenie. Członkowie zgromadzeń honorackich żyli w tym czasie w zamęcie, atakowani sprzecznymi doniesieniami na temat ich sytuacji prawnej. O. Honorat rozesłał pismo okólne do zgromadzeń, w którym pisał, że jest to opatrznościowa próba, apelował o spokój, zachęcał do gorliwości i wierności.
Sytuacja wspólnoty, jej prawne zatwierdzenie w Rzymie jest w owym czasie jedną z najważniejszych spraw, które zaprzątają matkę Motylowską i są głównym tematem korespondencji z o. Honoratem - przełożona z pewnością rozumiała, że jest to jedyna droga do stabilności Sług Jezusa.
Dlatego niezrażone pierwszym niepowodzeniem, ponowiły matki próbę zatwierdzenia w 1906 r. Efekt był połowiczny - zamiast upragnionego Decretum Laudis, czyli Dekretu Pochwalnego, który byłby wstępem do dalszych działań, otrzymały jedynie list z pochwałą dla Sług Jezusa, adresowany do biskupa warszawskiego Wincentego Chościaka-Popiela. Nie ulega wątpliwości, że Stolica Apostolska wysoko ceniła owoce pracy Zgromadzenia. Jednak członkowie Kongregacji, która się tym zajmowała, nie byli jednomyślni w sądach, nie wiedzieli też, jak „zaszeregować” to nowatorskie zjawisko w Kościele.
* * *
Starania o zatwierdzenie w Rzymie były tym pilniejsze, że korzystający ze względnej niezależności biskupi Królestwa Polskiego postanowili wziąć zgromadzenia honorackie pod swój zarząd. Na Konferencji we wrześniu 1907 r. podjęli decyzję, że zakonnikami w sensie prawnym są tylko członkowie życia wspólnego, natomiast żyjący po domach członkowie zjednoczeni mogą tworzyć pod przewodnictwem księży koła tercjarskie przy parafiach. Zgromadzenia o podobnych zadaniach apostolskich miały być połączone, a wobec ich członków miały być stosowane przepisy prawa kanonicznego. W następnym roku Stolica Apostolska zatwierdziła postulaty biskupów Królestwa Polskiego.
O. Honorat z bólem pisał, że biskupi nie zwrócili się do niego o wyjaśnienia. Podjęli formalną decyzję o stosowaniu przepisów prawnych, nie próbując poznać charyzmatów, ogromu dzieł, w których nie brakowało heroizmu i autentycznej, choć ukrytej świętości. Wydaje się to tym dziwniejsze, że hierarchowie polscy doskonale wiedzieli, w jakich warunkach musiał działać Kościół pod zaborem rosyjskim i że ukryte życie było jedyną szansą na rozwój struktur kościelnych w latach represji. Potwierdzają to też statystyki, gdyż „krajobraz po bitwie” caratu z zakonami wyglądał następująco: w 1907 r. w Królestwie Polskim było 8 działających tradycyjnych klasztorów z 68 zakonnikami. Natomiast 417 domów zgromadzeń honorackich grupowało ponad 8 tys. sióstr.
Sługi Jezusa musiały dostosować się do decyzji władzy kościelnej i się dostosowały - choć posłuszeństwo tym razem wymagało wielkiego samozaparcia. Matka Motylowską nie wahała się - akceptacja woli biskupów była dla niej oczywistością. W efekcie zlikwidowano dwa niższe rzędy Zgromadzenia, pozostawiono zaś rząd pierwszy, ale podzielony na dwa chóry - pierwszy miał opiekować się służącymi, kierować domami i placówkami, zajmować się edukacją kobiet. Do drugiego chóru miały należeć siostry pomocnice, pracujące w środowisku, formujące służące, opiekujące się nimi, wykonujące prace fizyczne. Najbardziej nowatorskie, odważne i przynoszące znakomite owoce rozwiązanie - odrębny rząd, czyli służące, które były członkiniami instytutu, a nie żyły wspólnie - zostało zlikwidowane.
Decyzje władz kościelnych wprowadziły zamęt i dezorientację wśród zytanek, które dotychczas miały prawo uważać się za zakonnice, a teraz po latach okazało się, że są świeckimi tercjarkami. Słusznie wiele z nich poczuło się oszukanych i buntowało przeciw takiej decyzji. O. Honorat bardzo cierpiał nad tym rozwiązaniem. „Bardzo jestem niezadowolony z Waszej misji [matki Motylowskiej i matki Władyczko w Rzymie, przyp. A.P.W.], a szczególniej żeście dały sobie wyrwać taką łaskę, na którą tyle starań robiono, aby siostry pojedyncze mogły robić śluby - pisał do matki Eleonory na początku 1907 r. - Powinniście były przedstawić, że one stanowią główne Zgromadzenia, że innych nie było, gdy był dekret [Ecclesia Catholica z 1889 r., przyp. A.P.W.] wydany przez cały zbiór kardynałów, potwierdzony przez Leona XIII, że Wy jesteście tylko przyczepką do nich, że bez nich Wy nie macie racji bytu. Jakież to zmartwienie nie tylko dla Waszych, ale i dla tysiąca innych, które uważały się za zakonnice, a teraz każecie im pozostać na Regule Leona XIII i być zwykłymi tercjarkami”.
Rok później jego osąd był jeszcze bardziej radykalny: „Ze skasowaniem ślubów zjednoczonych upada cała idea naszych zgromadzeń. Opatrzność bowiem urządziła je tak od początku, aby każdy stan miał odpowiednie dla siebie zgromadzenie, aby mógł się reformować sam w sobie. [...] Lecz tu stanowią główną oś tej budowy śluby zjednoczonych, przez które wiążą się ze zgromadzeniem wspólnie żyjących, a po ich usunięciu znowu cała idea zgromadzeń znika i zostanie mała garstka wspólnych z bardzo małym pożytkiem i łatwo powoli upadnie, bo nikt do nich nie przyjdzie po radę, bo się przerwie cała spójnia ich”.
Matka Motylowska i matka Władyczko dotarły do kapłanów, którzy bardzo pozytywnie oceniali ich dzieło i robili wszystko, aby zachować pierwotny kształt Zgromadzenia. W kraju znalazły wsparcie ze strony bp Kazimierza Ruszkiewicza i ks. Jana Mazanka, który tłumaczył też tekst Konstytucji na łacinę, w Rzymie otrzymały wsparcie od konsultora Kongregacji o. Gennaro Bucceroniego. Ich wysiłki zakończyły się jednak połowicznym sukcesem.
Jedyne, co udało się w Rzymie uzyskać, to powołanie Pobożnego Zjednoczenia Córek Maryi, które miało ocalić grupę sióstr zjednoczonych i stowarzyszonych. Członkinie Zjednoczenia były tercjarkami, część z nich składała śluby czystości i posłuszeństwa, pozostałe miały szerzyć wzór niewiasty chrześcijańskiej w społeczeństwie.
Taka była „pojemność” prawa kościelnego w owym czasie. Pionierzy zawsze płacą wysokie rachunki za swoją odwagę, a młyny kościelne mielą wolno. Dopiero Pius XII w Konstytucji Apostolskiej Provida Mater Ecclesia uznał w 1947 r. taką formę życia konsekrowanego w Kościele. Ale na to trzeba było czekać pół wieku...
* * *
Po złożeniu dostosowanych do dekretu Stolicy Apostolskiej z 1908 r. Konstytucji Zgromadzenie Sług Jezusa otrzymało bardzo szybko, gdyż niewiele ponad miesiąc później - 14 lip- ca 1908 r. - dekret zatwierdzający.
Był to instytut na prawie papieskim, a więc podlegający bezpośrednio Kongregacji ds. Zakonników w Rzymie z przełożoną generalną i domem głównym w archidiecezji warszawskiej. Kościół swym autorytetem potwierdził więc wspólne dzieło o. Honorata i matki Eleonory. Prawie ćwierć wieku po jego powstaniu uznał, że wydawało tak dobre owoce, że może działać w jego ramach i jego imieniu. Była to nobilitacja zgodna z oceną i wizją Założyciela. Patrząc na rozwój zgromadzeń ukrytych i oceniając ich owoce, o. Koźmiński był zdania, że tylko kilka wspólnot bezhabitowych rozwinęło się na tyle, by podlegać bezpośrednio Stolicy Apostolskiej. Zaliczał do nich Zgromadzenie Sług Jezusa. Pozostałe, mniej prężne i liczne, miały, jego zdaniem pozostać pod zarządem biskupów do czasu, gdy Opatrzność Boża nie postanowi inaczej.
* * *
Matka Motylowska osiągnęła więc upragnioną stabilizację prawną Zgromadzenia. Radość z tym związaną zakłócało skasowanie rzędu zjednoczonych i stowarzyszonych. Ale nie było to jedyne cierpienie, jakim to okupiła, gdyż biskupi w Królestwie Polskim, a w ślad za nimi Stolica Apostolska zażądali, aby członkowie zgromadzeń ukrytych zerwali wszelkie kontakty z o. Honoratem, oskarżonym o założenie i popieranie mariawitów. Dzieła życia skromnego zakonnika zostały oderwane od ich duchowego ojca i inspiratora. Jak w wielu innych bolesnych wydarzeniach, tak i w tym o. Honorat widział działanie Bożej Opatrzności i zachęcał członków zgromadzeń, aby podchodzili do tych decyzji w podobny sposób. Ubolewał raczej nad utraconym dobrem duchowym, związanym ze skasowaniem członków zjednoczonych, własne cierpienia schodziły na dalszy plan.
Dla matki Eleonory był to dotkliwy cios. Pod koniec 1906 r. pisała do sióstr w Warszawie: „...otrzymałam od Antosi [Scholastyki Władyczko z Rzymu] zawiadomienie o warunku, jaki nam kładą, jeżeli chcemy interes pomyślnie przeprowadzić, wymagają stanowczego zerwania z opiekunem naszym, który nam tyle dobrego od dziecka świadczył. - Nakaz jest b. stanowczy, bez repliki pośredniej drogi, ani wyboru nie mamy, łatwo możecie sobie wyobrazić Ukochane moją boleść, jest to cios wprost ogłuszający, serce rwie się z bólu - niepewność ogarnia co robić; z jednej strony będzie to uznane [za] ostatnią niewdzięczność - w sumieniu też powstaje walka czy godzi się tak postąpić - serce woła zadać taki cios starcowi nad grobem stojącemu - dzieciom odstąpić ojca, od którego tyle dobrego otrzymałyśmy - to straszna boleść; ciężką ofiarą każe nam Bóg okupić szczęśliwe ukończenie sprawy. - Co prawda jeszcze 2 przeszkody trzeba zwalczyć - może to jakoś Bóg zmieni, zakazano mnie nawet pisać do opiekuna. Udawała się Antosia o radę do doświadczonego O. P[iusa, kapucyna] to samo polecił zrobić. - Jaka walka w duszy Bogu tylko wiadome, podparcia żadnego moralnego nie mam. Wuj Jan [Mazanek] dziwnie sztywny - a mowa jego twarda - jakby nie rozumiał, że człowiek ma serce - palec w tym Boży - wola Boża i koniec”.
„Wola Boża i koniec” - napisanie tych słów wymagało od Matki zapewne heroicznego samozaparcia i posłuszeństwa. Chyba nigdy wcześniej posłuszeństwo nie kosztowało jej aż tak wiele. Jeżeli chciała być wierna Kościołowi, miała zerwać z ukochanym kierownikiem duchowym, najdroższym ojcem, opiekunem i doradcą. Tym razem pępowina, już nie psychiczna, jak z matką, a duchowa, gdyż z ojcem duchowym, została zerwana wyjątkowo boleśnie. Nie wiadomo, jak zareagował na to o. Honorat - jego listy się nie zachowały. Można przypuszczać, że dla niego było to także bardzo dotkliwe - była to jego ukochana, wypatrzona wśród dziesiątek tysięcy córka, której ofiara i samozaparcie nie mogło go nie cieszyć, formacji której poświęcił tyle czasu, energii, a zapewne także ofiar. Ale tych dwoje było wiernymi i posłusznymi dziećmi Kościoła - nie mogli nie uznać, że powinni przyjąć jego decyzję, choć ich bolało, choć serce podpowiadało co innego.
W grudniu 1908 r. napisał Ojciec krótkie życzenia: „Za Wasze bardzo drogie mi listy składam tylko dzięki ze łzami Panu Bogu i prosząc Go o łaskę wytrwania na Waszej drodze. Nie życzą sobie Wasi teraźniejsi opiekunowie, abym się inaczej Wami zajmował i widzę z wielką pociechą, że tego nie potrzebujecie. Duch Święty rządzi, a cudowna opieka Boska i Najświętszej Panny bardzo jawnie z podziwem całego kraju nad Wami się opiekuje. Chwała Bogu za wszystko. [...] Modlę się za Was nieustannie. Sługa Wasz do śmierci”.
* * *
O. Honorat często powtarzał, że w istocie nie jest twórcą zgromadzeń, że działa pod natchnieniem Ducha Świętego. Czuł się jedynie narzędziem, które przestaje być potrzebne na kolejnych etapach rozwoju zainicjowanego dzieła. Przyszedł czas, gdy musiał się usunąć i pozostawić dzieło całego swojego życia w rękach Boga i ludzi, którzy nie zawsze mieli wyczucie, jaka jest istota i sens nowych wspólnot.
Jedna z jego córek duchowych patrzyła w taki sam sposób, jak o. Fundator: „Miałam to szczęście widzieć blask wschodzącej jutrzenki tego «życia ukrytego»... Życie ukryte to nie wynalazek o. Honorata na te czasy prześladowania. Ono było odwiecznym wyrokiem postanowione, a na spełnienie one- go wybiła godzina” (Kazimiera Gruszczyńska, Historia).
Matka Eleonora pożegnała się ze swoim Ojcem w sposób niezwykły: „Po 5 latach w Krakowie przybyłam do Warszawy, za przepustką niemiecką [...] dnia 16 grudnia 1916 roku. Gdy przejeżdżałam przez Skierniewice, przypomniałam sobie i s. Józefie Kiebuzińskiej, że z tej stacji pocztą dostawałam się do Nowego Miasta. Wspólnie pomodliłyśmy się za drogiego o. Honorata. Na drugi dzień dostałyśmy wiadomość, że tego właśnie dnia zmarł nasz drogi Ojciec Fundator”.
Matka Eleonora zachowała do końca życia pamięć, wdzięczność i głęboką więź duchową z o. Honoratem. W 1927 r„ a więc jedenaście lat po jego śmierci, opisuje szczegółowo siostrom z Krakowa uroczystość odsłonięcia tablicy pamiątkowej w nowomiejskim kościele kapucynów, poświęconej Ojcu. W uroczystości wzięły udział cztery siostry ze Zgromadzenia Sług Jezusa i wiele zakonnic zgromadzeń przez niego założonych. Atmosfera była wspaniała i „nastrój jakby jednej rodziny” - relacjonuje Matka, która widocznie śledziła wszystkie wydarzenia, związane z kultywowaniem pamięci o o. Honoracie.
W trudnych chwilach modliła się do niego, o czym świadczy list do jednej z sióstr w sprawie pomyślnego kupna domu. Zaleca odmówienie w tej intencji nowenny za wstawiennictwem św. Teresy z Lisieux i o. Fundatora. „Do tej pory nie modliłam się o kupno domu...” - wyznaje. Z jej słów wynika, że nie był to jedyny przypadek modlitwy przez wstawiennictwo świętego zakonnika. Z pewnością wciąż zwracała się do niego w sprawach materialnych i duchowych. Z pewnością wiedziała, że dla osób tak bliskich duchowo rozłąka nie istnieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz