Galicyjskie "wygnanie"

Tajemnica o. Honorata i kilku tysięcy członków założonych przez niego zgromadzeń bardzo długo nie dotarła do zaborców inwigilujących nieustannie swoich poddanych - i jest to swoisty fenomen. Po ludzku bardzo trudno wytłumaczyć, że mimo rewizji, szpiegowania, częściowych „wpadek”, stałej kontroli korespondencji, przeszukiwań na granicach, przez blisko ćwierć wieku zaborcy nie potrafili się zorientować, jak gigantyczne dzieło Kościoła zostało założone i rozkwitło dosłownie pod ich nosem. Z pewnością dobre, pobożne i ubogie życie, jakie wiodła matka Eleonora i jej współsiostry, a także zakonnice i zakonnicy innych zgromadzeń, działało na władze usypiająco - przecież członkom wspólnot honorackich nie sposób było cokolwiek zarzucić, za to budzili podziw swoim poświęceniem.

Jednak przyszedł czas, gdy nie można było udawać, że nic się nie dzieje. Stało się tak po ukazaniu się broszury Tajne zakony honorackie Stanisławy Bojarskiej, piszącej pod pseudonimem „Porajówna”. Autorka zbierała informacje od osób, które'kiedyś były związane z nowymi zgromadzeniami i odeszły, nie były więc obiektywnymi „źródłami”, dłuższy czas przebywała w Nowym Mieście, śledziła przybywające do klasztoru osoby i ich kontakty. W broszurze, którą prawdopodobnie dla wygody władz wydała także po rosyjsku, twierdziła, że o. Koźmiński dysponuje 40 tysiącami konspiratorów, zagrażających Cesarstwu. Takiego faktu władze nie mogły już zignorować iw 1911 r. zarządziły wielkie śledztwo w celu wykrycia „spiskowców”. Akcję nadzorował radca stanu Michaił Rodzianko, który po jej zakończeniu podsumował jej wyniki w pedantycznym raporcie. Jednak mimo wielu wysiłków, wielkiej ilości przeprowadzonych rewizji w domach zgromadzeń honorackich, wielogodzinnego przesłuchiwania o. Honorata w nowomiejskim klasztorze, a także członków jego zgromadzeń, efekty śledztwa były więcej niż skromne, a właściwie żadne, gdyż wynikało z niego, że praca zakonników i zakonnic jest bardzo pożyteczna, łagodzi napięcia społeczne, a członkowie rodzin honorackich są szlachetnymi i pełnymi poświęcenia ludźmi. Dla urzędnika cara Wszechrosji było po prostu najważniejsze, że aczkolwiek o. Honorat istotnie założył kilka tajnych zgromadzeń, jednak „Nie zauważono wcale, by te kongregacje działały na szkodę państwa pod względem politycznym”. 22-stronicowe podsumowanie radcy Rodzianki jest niezamierzonym utworem pochwalnym na cześć „tajnych” zgromadzeń. Gubernator Gieorgij Skałon, który był informowany na bieżąco o wynikach śledztwa, tłumaczył specjalnemu wysłannikowi z Petersburga Minki- nowi: „Wszyscy [to] są ludzie spokojni, zajęci pracą i od wyższych urzędników i od Rosjan są szanowani. Znaleziono tylko w wielu miejscach kościelne rzeczy, które rzucają podejrzenie, że odprawiały się [tam] msze sekretne. Więc nie wiem, czy warto z tego względu gwałtownie z nimi postępować, czy nie wywoła to oburzenia?”

Zdrowy rozsądek zwyciężył, sprawa została wyjaśniona, odpowiednie raporty spoczęły w tajnych archiwach.

O. Honorat, który bardzo ciężko przeżył śledztwo i liczył się z zesłaniem na Syberię, pisał: „O, jakiż jawny dowód, że te zgromadzenia są dziełem Bożym, że nawet rząd, będący najsroższym prześladowcą rzeczy polskich i katolickich, prawie że potwierdził je w końcu”. Mimo trudnych chwil, jakie przeżył, poczucie humoru nie opuszczało świętego konspiratora.

* * *

Rewizje i inwigilacje nie ominęły także Sług Jezusa. Policja przeszukała szwalnię Eleonory Motylowskiej przy ul. Królewskiej 3, o czym informuje w swym raporcie radca Ro- dzianko. Siostry nie raz przeżywały rewizje, otaczanie domu, wychodzenie i wchodzenie do budynku wyłącznie pod strażą, przewracanie do góry nogami całych pomieszczeń, szukanie w siennikach, szafach i szufladach, grzebanie w kieszeniach ich sukien. Zwłaszcza dla kobiet atmosfera zagrożenia musiała być ciężkim przeżyciem. Ale rewizja w szwalni niczego nie wyjaśniła, nie zdobyto żadnych obciążających materiałów - przyznał radca stanu. Jedyne, co mógł donieść swoim przełożonym to to, „że Sługi Jezusa pracują nad służącymi, zakładają w tym celu kuchnie, restauracje, szkoły dla kucharek, przytułki dla służących itp. Służące znajdujące się pod kierunkiem tego zgromadzenia stanowią osobny, zatwierdzony przez rząd związek pod nazwą św. Zyty”. W raporcie można też wyczytać, że „wskazany zakład [przy Królewskiej, przyp. A.P.W.] nosi w sobie cechę jakiegoś ukrycia z klerykalnym odcieniem i że pomieszczenie kobiet w nim mieszkających kazało się domyślać, że tutaj prócz pracowni jest jeszcze coś tajemniczego...” Tej tajemnicy nie potrafili uchwycić nawet najbardziej wnikliwi policjanci, sprawa została więc umorzona i po 1912 r. władze zaboru rosyjskiego nie podejmowały już żadnych działań przeciw zgromadzeniom honorackim.

Matka Motylowska nie mogła jednak o tym wiedzieć. Dla każdego Polaka, żyjącego w zaborze rosyjskim, było oczywiste, że represje ze strony rządu mogą powrócić w każdej chwili, a niezależnie od zewnętrznych zagrożeń założycielka Sług Jezusa dążyła z żelazną konsekwencją do ratowania dusz, do obejmowania swoją opieką i wsparciem jak największej liczby służących, gdyż młode, ubogie kobiety są zawsze szczególnie zagrożone zejściem na złą drogę, co można zaobserwować odwiedzając pierwszy z brzegu dworzec, jak pisała w jednym z listów.

Prawdopodobnie sytuacja polityczna w Królestwie zmusiła ją do szukania za granicą pewniejszych warunków rozwoju - matka Eleonora opuściła zabór rosyjski w 1911 r. i osiedliła się w Krakowie, gdzie założyła dom nowicjatu Zgromadzenia.

Powrót do Krakowa świadczy o tym, że przełożona generalna nie chowała urazy i mimo trudnego doświadczenia, związanego z oderwaniem się domu krakowskiego w 1894 r., powołała na początku XX wieku trzy nowe placówki w tym mieście.

W 1911 r. Zgromadzenie kupiło dom przy ul. Wygoda, który na wiele lat stał się domem formacji dla kandydatek do Sług Jezusa. Także i w tym wypadku praktyczny zmysł Matki podpowiadał optymalne rozwiązanie - kobiety miały się „wyrabiać” w spokoju pod okiem Założycielki, nie zagrożone szykanami władz czy rewizjami, a później można je było kierować do dowolnej placówki, w miarę potrzeb także na tereny zaboru rosyjskiego. Placówka utrzymywała się z prowadzonej przez zakonnice trykotami. Nie było to rozwiązanie łatwe - dom był niewielki, matka musiała mieszkać w oddzielnym mieszkaniu przy ul. Smoleńsk, w końcu w 1918 r. przeniesiono placówkę do nowego domu, gdzie nowicjat mieścił się do 1930 r. Ale trudne warunki nigdy nie zniechęcały Matki. Mimo słabego zdrowia, dotkliwych bólów głowy, problemów żołądkowych, słabych płuc, niestrudzenie pracowała, formowała młodzież zakonną, pisała listy, podejmowała setki trudnych spraw ekonomicznych, personalnych, doradzała też siostrom w sprawach duchowych, bardzo troszczyła się o ich zdrowie (o czym świadczy też kupno domu w Bukowinie Tatrzańskiej, dokąd Sługi Jezusa jeździły, żeby odzyskać zdrowie i siły). Jej listy są zadziwiającym konglomeratem spraw doczesnych i wiecznych, szczegółów mniej istotnych spraw najwyższej wagi, poleceń obsadzania placówek, troski o byt materialny, a nieprzerwanie - troski o życie wieczne sióstr, które zaczyna się w codzienności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz