Groza wojny i kiełkująca nadzieja

Wybuch I wojny światowej zastał matkę Eleonorę w Bukowinie Tatrzańskiej, gdzie zarząd Zgromadzenia przybył na obrady. Aby schronić się przed przetaczającymi się frontami udała się Matka z siedmioma siostrami do Wiednia, tak jak doradzili jej kościelni dostojnicy. Tutaj siostry niezwłocznie zakasały rękawy i objęły opieką dzieci przebywających w stolicy Austro-Węgier Polaków. Trwało to niecałe pół roku. Powrót do kraju nastąpił natychmiast, gdy sytuacja ustabilizowała się na tyle, by można było myśleć o kontynuacji pracy w kraju.
Matka Eleonora kochała Ojczyznę miłością, która dla wielu dziś może wydawać się niezrozumiała. Pamięć o ukochanym bracie Adamie, który oddał życie za wolną Polskę w Powstaniu Styczniowym zawsze jej towarzyszyła. Podobnie jak widok egzekucji powstańców na stokach Cytadeli, którą z niektórych kamienic Nowego Miasta mogli obserwować mieszkańcy Warszawy, utkwił w jej pamięci na całe życie. To z powodów patriotycznych nie wyjechała z terenów zaboru rosyjskiego, żeby wstąpić do habitowego, „normalnego” zakonu, do czego czuła się powołana, a pod wpływem o. Honorata wybrała życie ukryte, „żeby pracować dla kraju”.

Należała do pokolenia, które bez wahania podejmowało trudne wybory. Dlatego w czasie wojny było dla niej oczywiste, że dobro kraju i jej rodaków wymaga, aby w dużym stopniu zmienić charakter posługi Zgromadzenia, które rozpoczęło współpracę z Radą Główną Opiekuńczą. Powołana w grudniu 1915 r. RGO organizowała pomoc dla sierot - dzieci, młodzieży oraz uchodźców. Potrzeby były ogromne i zorganizowanie tej pomocy było poważnym wyzwaniem dla Polaków ze wszystkich zaborów. Przełożona generalna uznała, że w tych warunkach priorytetem sióstr Sług Jezusa jest objęcie opieką sierot wojennych. Konstytucje Zgromadzenia zakładały możliwość pracy z dziećmi, a sytuacja najmłodszych w objętych wojną ziemiach polskich sprawiała, że to zadanie stawało się najpilniejsze. Objęcie opieką sierot wiązało się też z koniecznością zorganizowania dla nich odpowiedniej edukacji. W trudnych warunkach wojennych i wobec braku struktur państwowych, zgromadzenia zakonne po raz kolejny okazały się niezwykle efektywną „lekką kawalerią Kościoła”, zgodnie z koncepcją założycielki szarych urszulanek Urszuli Ledóchowskiej, która chciała posyłać swe siostry tam, gdzie potrzeby są największe. Matka Motylowska, znakomity strateg, choć nie znała tego porównania, działała w podobnym duchu - wysyłała „oddziały sióstr” tam, gdzie były w danej chwili niezbędne - do opieki nad sierotami.

Siostry działały w bardzo trudnych warunkach - w swej korespondencji Matka opisuje drożyznę, dotkliwy brak pieniędzy, głód i chłód, niepewność jutra. Ale w tych wydarzeniach potrafiła dostrzec miłość Boga. „Zresztą tyle mamy dowodów Opatrzności Boskiej nad Zgromadzeniem] i każdą S[iostrą], że brak ufności bezwarunkowo zasmuca Boskie Serce Pana Jezusa. - Trzeba być mężną i gotową na wszystko - a więc i na śmierć głodową, gdyby się Bogu podobało nas tym doświadczyć. Ciekawa jestem co byś czuła tutaj - od 7u tygodni zapłaciliśmy 1400 koron za kartofle i do tej pory ani jednego kartofelka magistrat nie dostarczył, a osób do wyżywienia jest obecnie przeciętnie do 40 i cóż na to poradzi przygnębienie, modlimy się - ufamy, czekamy i gotowe jesteśmy na to, co się Bogu podoba z nami uczynić” - pisała do Józefy Wilman w grudniu 1916 r.

Dokładnie w tym samym czasie, gdy był pisany list, matka Eleonora, z niemiecką przepustką, po raz pierwszy od pięciu lat przyjechała do Warszawy. Jej ukochane miasto rodzinne było wyczerpane wojną, zaborcy rosyjscy opuścili „Priwislan- je”, za to zastąpiły ich okupacyjne władze niemieckie. Rok później w Rosji wybuchła rewolucja, a na europejskich frontach, ale coraz bardziej także w salonach i gabinetach toczyła się walka i negocjacje o kształt powojennej Europy. Polscy politycy pertraktowali z zaborcami, którzy znowu stali się dla Polaków uprzejmi, proponując im mniej lub bardziej korzystne sojusze, autonomię, kusząc wizją niepodległości...

* * *

Przez kilka wojennych lat matka Motylowska starała się walczyć z chaosem, porządkować zrujnowane przez walki placówki i nadal organizować ich pracę na rzecz sierot. Klimat tamtych dni dobrze ilustruje list Matki do s. Jadwigi Kiebuzińskiej pisany w październiku 1918 r. Chodziło o zaadoptowanie domu w Warszawie na Sielcach (ul. Teresińska) do potrzeb sierocińca: „...zwrócono się do nas z opieki nad dziećmi RGO o przybranie jeszcze 30 dziewczynek na Sielce z opłatą po 2 marki dziennie, przy tym dali 30 łóżek, tyleż sienników - poduszek - kołder, b. skromną bieliznę i ubranie dla dzieci; pod tymi samymi warunkami mamy w warsz[awskim] zakładzie 40 dziewczynek. Wobec tego musiałam kilka razy tam jeździć, by zdecydować jakie są naprawy najpilniejsze - z robotnikami umawiać się - na te sprawy całe dnie schodziły; często chodziłam piechotą - tam trzeba było cały dzień być na nogach - toteż, powróciwszy wieczorem, byłam już niezdolną do żadnego zajęcia. Mieszkanie na parterze w połowie było wynajęte na fabrykę figur gipsowych - trzeba było choć łączące się z sobą pokoje wymówić, a dać inne; skoro się wyprowadzono, zobaczyłyśmy istną ruinę mieszkania - ściany powybijane - kawały cegły - brud nie do opisania, wszystkie piece kuchnie zrujnowane - posadzki poniszczone - jak również okna, drzwi - żadnych zamków - klamek - szyb. Pozostawić w tym stanie domu nie sposób. Proszę sobie wyobrazić na te wszystkie brudy zjeżdża dziatwa - dostajemy o 11ej godz[inie] zawiadomienie, by obiad był przygotowany na 3 godzinę, a tu ani węgli - ani zapasów ani słomy do sienników. Łatwo wyobrazi sobie ukochana Siostra co się działo; mając tak mało osób do pracy, wysłałam wszystkie z pracowni po słomę i jakie takie przygotowanie mieszkania i obiadu. Za samą słomę zapłacono 200 marek. Najpilniejszą sprawą okazało się zaprowadzenie oświetlenia elektrycznego, 2 tygodnie chodziła M. Sch[olastyka Władyczko] za uzyskaniem pozwolenia od władz niemieckich; nareszcie wskutek tego, że dom ma być przeznaczony dla dzieci, władze udzieliły pozwolenia, a naczelnik biura elektrycznego] przyrzekł kosztem miasta przeprowadzić roboty przez ulicę do naszego domu, które by kosztowały 3000 marek - samo zaś urządzenie w domu ma według podanego kosztorysu wynosić 3800 marek - same przyrządy do kuchni i pieców już kosztują 1200 marek - a co za robotę zaśpiewa zdun [...] na lekko licząc sama restauracja domu wyniesie najmniej 20000 marek, a tu ogólny stan kasy b. smutny - o wiele ciężej wyciągnąć niż za poprzednią bytnością - różnica w jedzeniu ogromna nawet w kuchni s. Klary - bo zapasy się wyczerpały [...]. W zakładowej ciasnej kuchence gotuje na 150 osób Jagusia Adamiec zmartwychwstała i Kasia Nowak z pomocą dziatwy, dogląda nie znająca się na gospodarstwie s. Maria Kot[kowska], Jedzenie nie dogotowane - źle przyrządzone - żalą się wszyscy począwszy od niektórych sióstr - internatek, a skończywszy na dzieciach. Trzeba w to wejrzeć - niejedno zmienić - uwzględnić - do tego potrzeba osób i pieniędzy - a miłością osłodzić co się da. [...] Kiedy powrócę nie mam pojęcia. Przew. Ks. Gall zatrzymuje do wiosny, straszy rewol[ucją] głodem - M. Sch[olastyka Władyczko] stanowczo zatrzymuje w Warszawie mówiąc, że tu praca się wali, a tam nie mam co robić. Chcąc sporządkować instru[kcje], ceremoniarze rada bym wrócić koło 10 listopada - wszystko w rękach Boga - każdy dzień niepewny - wyrabiam w sobie całkowitą obojętność”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz