W wolnej Polsce

Matka wyrabiała w sobie obojętność i starała się możliwie najlepiej zaopiekować sierotami. Jednocześnie śledziła wydarzenia, które skupiały uwagę wszystkich patriotycznie nastawionych Polaków. W tym samym miesiącu październiku pisała Matka do s. Kiebuzińskiej: „...w ogóle nie wiadomo co każdy dzień przyniesie - żydzi prą do rewolucji, niezgoda partyjna wielka, widzimy to z gazet. - Wczoraj odprawiały się dziękczynne nabożeństwa w kościołach i było odczytane o wolnej Polsce, niepodległej, z dostępem do morza, po czym Te Deum odśpiewano. Jakże teraz musimy się modlić za Arcybiskupa] i całą Polskę - by rzeczywiście pozostała wierną katolicką; przede wszystkim by jedność, zgoda i braterstwo zapanowało; do uczuć radości wplata się smutek, zwątpienie byśmy własnymi rękami zamiast budować nie burzyli. - Obawiają się tutaj przede wszystkim powrotu mas robotniczych z Prus i Rosji - proszę się b. za nas modlić”.

Wszystko w tamtych dniach 1918 roku toczyło się błyskawicznie - Rada Regencyjna Królestwa Polskiego, która przy aprobacie Cesarstwa Niemieckiego i Austro-Węgier miała sprawować władzę nad Królestwem Polskim, ogłosiła 7 października niepodległość Polski. Niecały miesiąc później skapitulowały Austro-Węgry, 9 listopada cesarz Wilhelm II ogłosił abdykację, a Niemcy stały się republiką, 11 listopada w Compiegne we Francji zwaśnione mocarstwa podpisały zawieszenie broni, a Niemcy - kapitulację. Tego samego dnia Rada Regencyjna przekazała Józefowi Piłsudskiemu władzę jako naczelnikowi Państwa. Na ulicach miasta zapanowała euforia. Mieszkańcy Warszawy wychodzili na ulice, gromadzili się na placach, rozmawiali, dyskutowali. Nikt tego dnia nie chciał być sam, wszyscy chcieli zobaczyć polskie wojsko, policję, kolejarzy, orła w koronie, widniejącego na odzyskanych przez Polaków urzędach. Wprawdzie toczyła się bitwa o Lwów i wiele walk i trudności, w tym wojna obronna przed bolszewickim najazdem, rysowały się jeszcze na horyzoncie, ale pierwszy, najważniejszy krok w stronę niepodległości został zrobiony i Polacy już nie cofnęli się z raz obranej drogi.

Matka zachęcała swoje współsiostry, aby włączyły się do walki o niepodległość najlepiej, jak umieją, czyli modlitwą. W 1919 r. pisała do Aleksandry Grohman: „Masz zupełną słuszność, że wobec spraw Kościoła św. i ojczyzny drogiej wszystko inne maleje i że od nas Pan Jezus spodziewa się pociechy - zadośćczynienia - ofiary i błagania Miłosierdzia Bożego. Obecnie to najważniejszy nasz obowiązek - należy w tej intencji ofiarować prace - cierpienia - modlitwy; trzeba gorąco błagać Pana Jezusa o męstwo - zbliżają się czasy, gdy Kościół św. będzie zmuszony kryć się w katakumbach - a jego członkowie narazić się na prześladowania - zdaje się, że całe piekło robi wysiłki, by wiarę wydrzeć z serc ludzkich - biedny lud zupełnie oszukany - zbałamucony przewrotnymi zasadami - buntuje się przeciwko Kościołowi - rzuca oszczerstwa i potwarze na duchowieństwo - zmierza szybkimi krokami do zguby. Szaleńcy wydają wojnę Chrystusowi Panu - kary muszą nastąpić. Biedna Ojczyzna zaledwo została wskrzeszona przez Boga - własne dzieci szarpią ją i duszą -rozrywają - Pomimo wszystkiego trzeba ufać bezgranicznie - krzepić swą wiarę słowami Chrystusa Pana - bramy piekielne go nie przemogą - trwać na modlitwie - każdy krzyżyk przycisnąć miłośnie do serca. - Bóg nie wymaga od nas wielkich czynów, tylko gorącej miłości, ofiarności w spełnianiu zwykłych obowiązków - a na to stać nawet takie niedołęgi jak my wszystkie jesteśmy”.

* * *

Słowa te okazały się prorocze dla wspólnoty w Żytomierzu, do którego siostry dotarły jeszcze w pierwszej połowie lat 90. XIX w. Po powstaniu niepodległej Polski miasto nie weszło w granice Rzeczpospolitej i stało się częścią Związku Sowieckiego. Jeszcze do 1923 r. udało się Sługom Jezusa prowadzić w mieście cenioną przez mieszkańców stołówkę, w której żywiło się nawet do stu osób dziennie. W czasie rewolucji październikowej, gdy prześladowani kapłani i aktywni świeccy ukrywali się przed represjami, znajdowali schronienie u sióstr. Zakonnice opiekowały się zwłaszcza kapłanami starymi i chorymi, uwięzionym przynosiły paczki i otaczały ich opieką. Zapłaciły za to więzieniem, a nawet życiem. Na sześć lat zostały zesłanie do Archangielska s. Kamila Malinowska i Córka Maryi Elżbieta Dziarska. Do Żytomierza wróciły w 1936 r. Za ukrywanie ks. Pawła Welika i katechizowanie dzieci zostały aresztowane cztery siostry, w tym przełożona wspólnoty Wacława Jodłowska, która wcześniej ukrywała się przez kilka lat. Siostra Jodłowska zmarła z głodu w Akmolińsku, nie doczekawszy się współsióstr, które dotarły do miejsca jej uwięzienia kilka dni po jej śmierci. Siostra Katarzyna Szykuła zmarła w 1941 r. w drodze na wygnanie, zaś siostry Kamila Malinowska i Antonina Skokowska prawdopodobnie zostały rozstrzelane przez NKWD tak jak wielu Polaków w 1941 r. w okolicach Charkowa. Zgromadzenie Sług Jezusa ma swoje męczennice za wiarę.

* * *

W wolnej Polsce można było wyjść z ukrycia. Już nie groziły rewizje, szykany, więzienie w Cytadeli, zsyłki na Sybir. Polacy mieli własne państwo, rząd, instytucje. Po 120 latach wracali do normalności. Byli u siebie. Członkowie zgromadzeń ukrytych mogli nawet wyjść z podziemia, włożyć habit i rozpocząć „normalne” życie zakonne.

Prawie wszystkie placówki po chaosie wojennym wymagały reorganizacji i odnalezienia się w nowych warunkach. Ale opieka nad służącymi była nadal bardzo potrzebna, choć trzeba ją było dostosować do nowych warunków. Matka, świadoma, jak bardzo rozszerzyła się działalność Zgromadzenia wskutek wojny i odzyskania niepodległości, nie miała wątpliwości, że racją istnienia rodziny zakonnej nadal jest praca na rzecz „najmniejszych Chrystusowych”. Polskie społeczeństwo, choć znacznie zdemokratyzowane, było klasowe, a niższe warstwy społeczne nadal żyły w biedzie i cierpiały na brak wykształcenia. Służące tak jak i wcześniej były bardzo liczną grupą zawodową - w samej Warszawie w latach 20. XX w. pracowało 50-60 tys. służących. I tak jak wcześniej, potrzebowały edukacji, opieki zdrowotnej, biur pośrednictwa pracy, kas zapomogowych, miejsc, w których mogłyby odpocząć.

O wielkiej elastyczności i bezbłędnym słuchu do spraw społecznych matki Motylowskiej świadczy „linia rozwoju” dzieł Zgromadzenia, którym kierowała. W pierwszym okresie jego istnienia aż 78 procent placówek Sług Jezusa było nastawionych na zaspokajanie potrzeb służących. W latach 1909-1918 na 25 placówek 13 przeznaczonych było dla służących, w niepodległej Polsce na 21 było 10 - czyli stale około połowa - do dyspozycji służących. Choć matka Motylowska zawsze chciała objąć opieką także dzieci, dopiero wojna znacznie rozszerzyła „profil posługi” i wychowanie i edukacja stały się ważnym polem aktywności Zgromadzenia.

W warunkach normalności poważnym wyzwaniem była organizacja szkolnictwa zawodowego - siostry zaczęły prowadzić szkoły gospodarstwa domowego dla młodych kobiet ze wsi, służących z niewielkim doświadczeniem zawodowym, dziewcząt z miasta, które chciały zdobyć kwalifikacje.

Po zakończeniu wojny Zgromadzenie mogło zacząć działać jawnie, ale tak jak niemal cala rodzina honoracka - pozostało w ukryciu. To najlepszy dowód na to, jak głęboko została zrozumiana i uznana za własną idea o. Koźmińskiego, jak bardzo matka Eleonora i inne dzieci duchowe charyzmatycznego kapucyna pokochały niezrozumiany nieraz na początku drogi styl życia ukrytego. Nie było mowy o „ujawnieniu się” i wprowadzaniu zmian. W niepodległej Polsce Zgromadzenie występowało jako Stowarzyszenie „Opieki nad Dziewczętami” p.w. św. Józefa i tak jak wszystkie stowarzyszenia podlegały prawodawstwu II Rzeczpospolitej, miało osobowość prawną, mogło prowadzić działalność oświatową i gospodarczą, musiało prowadzić księgowość, która była do wglądu organów kontrolnych.

Jawną „ekspozyturą” Zgromadzenia były stowarzyszenia, zakładane jeszcze pod zaborami w Galicji, gdyż polityka Austro-Węgier była najbardziej liberalna wobec podbitych narodów. Powoływanie inicjatyw „osłonowych” było typowym stylem pracy od początku istnienia rodziny zakonnej.

W Przemyślu powołano więc pod koniec XIX w. Towarzystwo Opieki nad Sługami, w Tarnowie, Wilnie i Częstochowie były to Katolickie Stowarzyszenia Sług św. Zyty (na co władze z biegiem czasu udzielały zgody). Siostry włączały się w prace Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, w ramach którego założyły w 1893 r. Schronienie dla Sług. Można podziwiać inwencję sióstr, które potrafiły ulokować się wszędzie tam, gdzie można było pracować dla służących, także w związkach i stowarzyszeniach, które je skupiały. Znamienne jest to, że o. Honoratowi nie przeszkadzały odmienne poglądy poszczególnych członkiń, o ile wykonywały pożyteczną pracę, stosując ewangeliczną zasadę, że można współpracować z każdym, kto nie sprzeciwia się przykazaniom i chce robić coś pożytecznego dla innych. „W zasadzie to nie przeszkadza, żeby przełożoną związku była socjalistka, bo to nie są stowarzyszenia religijne, ale zawodowo-społeczne. Jeżeli lepiej zna się na rzeczy, to może być pożyteczniejszą, niż inna pobożna” - pisał do Matki w 1905 r.

Prowadząc dzieła całkowicie własnymi siłami lub włączając się w szersze inicjatywy, siostry niezmiennie realizowały ukryty cel Zgromadzenia. Dla świata były świeckimi kobietami działającymi na polu charytatywnym, specjalistkami od opieki nad sługami, kierowniczkami i pracownicami stołówek, internatów, schronisk, szkół. Ich tajemnicę znali tylko nieliczni. Nie było powodu, aby wprowadzać jakiekolwiek zmiany.

* * *

Matka Motylowska miała też znakomity zespół współpracownic, zahartowanych w trudach i ciężkich warunkach. Miały ogromne zaufanie do siebie, a wspólna praca, niebezpieczeństwa, chłód i głód, które razem przeżywały, niezwykle je do siebie zbliżyła. Dla tych kobiet nie było rzeczy niewykonalnych i przeszkód, których nie byłyby w stanie przezwyciężyć.

Pochodziły przeważnie z rodzin mieszczańskich, rzemieślniczych, rzadziej ziemiańskich. Większość z nich była pannami, niektóre - wdowami. Miały wykształcenie domowe, rzadziej gimnazjalne, część kończyła seminaria nauczycielskie. Były inteligentne, pracowite, odważne i gotowe do poświęceń, gdyż rezygnowały z ustabilizowanego życia i zaczynały szaloną przygodę służenia najsłabszym. Anna Burzyńska, Wiktoria Deleżek, Cecylia Goszczyńska, Jadwiga Kiebuzińska, Kazimiera Konstantynowicz, Maria Łaniewska, Jadwiga Nalepińska, Lucyna Nojszewska, Stanisława Popławska, Kazimiera Ratyńska, Scholastyka Władyczko i wiele, wiele innych. Ich przełożona generalna zaczęła w pewnym momencie zbierać fotografie „kuzynek”, jak je określała, gdyż chciała mieć album z ich podobiznami. Nie wiadomo, czy ten album powstał i czy się przechował w czasie zawieruch wojennych. Gdyby opisać pracowite życie tych kobiet, powstałby fascynujący zbiór opowieści i życiorysów wyjątkowych indywidualności, wspaniałych charakterów, choć nie wolnych od wad i ułomności, powodujących konflikty i napięcia. Ale praca, jaką wykonały, najlepiej świadczy o tym, kim były i jak mocna była ich miłość.

* * *

Ostatnie lata życia Matki były takie jak pierwsze - wypełnione po brzegi pracą. Kierowała kilkusetosobowym zgromadzeniem, które między 1885 a 1939 liczyło w sumie 626 członkiń.
W 1930 r. trzeba było przenieść nowicjat z Krakowa do Warszawy, gdyż takie były zalecenia Stolicy Apostolskiej, aby dom formacyjny znajdował się w tym samym miejscu, co dom generalny. Placówki, prowadzone przez siostry rozwijały się dynamicznie i potrafiły odpowiedzieć na potrzeby nowych czasów.

Od końca XIX w. siostry były związane z Sewerynowem - w bocznej części warszawskiego pałacu Czetwertyńskich prowadziły imponującą działalność - stołówkę, schronisko dla starych służących, które przekształciło się w Dom Opieki i w którym na wiele sposobów pomagały potrzebującym. Po wojnie siostry otworzyły Szkołę Gospodarczą, która przekształciła się w Szkołę Gospodarczo-Zawodową - dziewczynki po szkole powszechnej z ubogich rodzin mogły zdobyć w niej zawód. W latach 30., gdy pałac Czetwertyńskich został sprzedany przez właścicieli, siostry wybudowały także na Sewerynowie pod numerem 8 siedzibę, która istnieje do dziś.

Pod koniec I wojny siostry kupiły w Warszawie-Sielcach działkę, powiększając ją później o teren fabryki odlewów. To właśnie tu ulokowały sieroty wojenne, co opisuje Matka w przytoczonym liście z 1918 r. Dziesięć lat później przeniesiono tu Szkołę Gospodarczo-Zawodową, a także nowicjat, zaś od 1931 r. mieścił się na ul. Teresińskiej dom generalny.

Wszystkie decyzje związane z przyjmowaniem do nowicjatu, obsadzaniem placówek, inicjowaniem nowych dzieł były przez matkę Motylowską przemadlane i rozważane oraz poddawane pod osąd Rady. Prawie pół wieku po powstaniu Zgromadzenie było żywotną, twórczą i reagującą na potrzeby czasu wspólnotą, cenioną przez szerokie kręgi społeczne, którego członkowie nieraz nie domyślali się, że rozmaite dzieła prowadzone są przez zakonnice. Praca sióstr została uznana także przez duchownych, którzy nieraz zwracali się z prośbą o podjęcie współpracy i pomoc - i ją otrzymywali. Słowa sprzed dziesięcioleci matki Kazimiery Gruszczyńskiej, która przyjmując Eleonorę do nowicjatu wyznała, że ma uczucie, że zaczyna się wielkie dzieło - okazały się prorocze.

* * *

W ciągu dziesięcioleci Zgromadzenie Sług Jezusa zostało wysoko ocenione także przez księży i miało wśród nich gorących orędowników i opiekunów. Ks. Jan Mazanek, który tłumaczył Konstytucje Sług Jezusa w okresie ubiegania się o zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską, był w Krakowie spowiednikiem i opiekunem sióstr. Ks. Franciszek Barda, wicerektor krakowskiego Seminarium Duchownego, późniejszy biskup przemyski, sam wyraził gotowość przejęcia obowiązków po zmarłym ks. Mazanku, którego był przyjacielem. Był spowiednikiem Matki, nieraz pod jego kierunkiem odprawiała rekolekcje. Doradcą, opiekunem i wielkim przyjacielem Zgromadzenia w Warszawie był ks. Stanisław Gall, późniejszy pierwszy biskup połowy. W Warszawie Zgromadzenie miało też orędownika w osobie metropolity, abp Aleksandra Kakowskiego. Wreszcie Sługi Jezusa były traktowane z szacunkiem i wielką przychylnością przez księcia metropolitę krakowskiego Adam Sapiehę, jednego z pierwszych kapłanów, który jeszcze w Rzymie na etapie zatwierdzenia wyczuł wielkość projektu zgromadzeń ukrytych i odważnie bronił je przed atakami w czasach próby.
Do tego grona należał także wizytator, a następnie nuncjusz apostolski Achilles Ratti, późniejszy Ojciec św. Pius XI. Jego pierwszą siedzibą w Warszawie był dom przy ul. Książęcej, gdzie siostry ze Zgromadzenia posługiwały proboszczowi kościoła św. Aleksandra. Wówczas nawiązał się kontakt, który był kontynuowany, gdy nuncjatura została przeniesiona do stałej siedziby przy Al. Szucha. Sługi Jezusa prowadziły tu gospodarstwo domowe i traktowały swą pracę jako „służbę Zgromadzenia dla Ojca św. i Kościoła” aż do wybuchu wojny we wrześniu 1939 r. W czasie bombardowań Warszawy uratowały, narażając życie, archiwum nuncjatury i część mienia. Nie po raz pierwszy udowodniły swoje przywiązanie i miłość do Kościoła, gdyż Zgromadzenie było zawsze wkorzenione w Kościół, służyło Kościołowi, wpisywało się w jego misję głoszenia Ewangelii miłości i służby, zbawiania dusz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz