Pokusy wstąpienia do „prawdziwego klasztoru” nigdy już nie dręczyły matki Eleonory, a w Zgromadzeniu - Marii Honoraty. Coraz wyraźniej odkrywała, w jak wielkim stopniu życie w ukrytym zgromadzeniu dostarcza możliwości do uświęcenia. Tradycyjny klasztor z jego rytmem dnia, podzielonym na modlitwę, prace i rekreację, z duchowością i tradycją rodziny zakonnej, odcięciem od kontaktów zewnętrznych kratą, liczbą i jakością posiłków, określonym przez tradycję habitem i zwyczajami „rodzinnymi” stwarzał zakonnikom warunki i ramy do uświęcenia się. O. Honorat nieraz powtarzał swym ukrytym przed światem córkom i synom, że klauzurę i habit muszą tworzyć sobie sami codziennie. Istotnie, o to, co jest w klasztorze „otrzymywane”, musieli siostry i bracia ze wspólnot honorackich codziennie zabiegać i wciąż dokonywać wyborów - unikać pokus, walczyć, prosić o laskę, żebrać. Czuwanie w świecie było ich szczególnym powołaniem i na to ich Fundator często zwracał uwagę. „Zresztą zdrowy rozum dyktuje, że Wasze poświęcenie przewyższa wszystkie” - pisał z głębokim przekonaniem.
Eleonora wybrała raz na zawsze niespokojne życie. Trudności piętrzyły się z najbardziej niespodziewanych stron i osób, po których można było się spodziewać wsparcia i współpracy.
Na razie posłusznie się zastosowała do rad Ojca - dom rodzinny został sprzedany w czasie nieobecności Tadeusza, który po chwilowej wściekłości musiał pogodzić się z faktami dokonanymi i szukać sobie mieszkania na mieście. Był to jedyny sposób samoobrony matki i córki przed ostateczną ruiną. Dzięki sprzedaży ocaliły część pieniędzy i mebli. Eleonora rozliczyła się z bratem. Wiódł próżniacze i hulaszcze życie, trwoniąc resztki majątku. Do swej młodszej siostry przychodził już nie po pieniądze, gdyż wiedział, że nie ma na co liczyć, a prosząc o jedzenie i ubranie.
Panią Motylowską córka zabrała do siebie. Staruszka płaciła za swoje utrzymanie - starała się nie obciążać sióstr widząc ich niełatwą sytuację materialną. Siostry nazywała wnuczkami, brała udział we wspólnych modlitwach. „Nie żądała ode mnie żadnych posług ani też codziennego widywania, wiedząc, że mam wiele zajęć i obowiązków” - wspominała Eleonora. Wydaje się, że matka w końcu w pełni zaakceptowała wybory życiowe córki, że ją zrozumiała, że doceniła jej wielkie zalety i dobroć.
Starszy brat Władysław zmarł 24 maja 1903 roku. Dla pani Motylowskiej był to bolesny cios. Zachorowała nazajutrz po pogrzebie. Był to rak wątroby, którego lekarze nie potrafili wcześniej zdiagnozować. Staruszka umierała spokojnie. Wyspowiadała się, przyjęła Komunię św. Prosiła jeszcze Eleonorę, żeby pomagała w miarę możliwości Tadeuszowi. Zmarła równo dwa miesiące po śmierci starszego syna. „Po tylu cierpieniach ufam Miłosierdziu Bożemu, że przyjął ją Pan Bóg jako zadośćuczynienie za grzechy popełnione i cieszy się wieczną szczęśliwością” - pisała jej córka.
Tadeuszem Eleonora opiekowała się do swojego wyjazdu do Krakowa, wymuszonego przez władze carskie w 1911 r. Antolka wyszukała mu jakieś zajęcie, starała się czuwać nad nim, ale nie była dopuszczana przez kobietę, z którą mieszkał.
Gdy w 1916 r. matka Motylowska wróciła do Warszawy, spotkała się z bratem. „W wigilię przyszedł wynędzniały, zbiedzony, chory, jednym słowem doszedł do ostatniej nędzy” - wspominała z bólem. Przez znajomego lekarza wyrobiła mu miejsce w szpitalu Świętego Ducha. Siostra odwiedziła Tadeusza w szpitalu. „Ze łzami w oczach dziękował mi i przepraszał za cierpienia, których był przyczyną. Z wielką radością dowiedziałam się, że był u spowiedzi i Komunii św. Tak więc sprawdziła się przepowiednia naszego drogiego Ojca, że bracia się nawrócą i że nikt z rodziny służebnic Bożych nie będzie potępiony”.
Tadeusz Motylowski zmarł 16 lutego 1917 r. w nocy. Obecna przy nim siostra miłosierdzia odmawiała przy nim modlitwy za konających.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz