Święta Teresa z Avili, do której o. Honorat porównywał matkę Eleonorę, mówiła, że pięć talarów i Teresa to nic, ale pięć talarów, Teresa i Pan Bóg... Gdy człowiek zaufa Opatrzności, wówczas wszystko staje się możliwe.
Zaufanie było bardzo potrzebne założycielce Zgromadzenia Sług Jezusa. Siostry z reguły nie miały środków, rozpoczynając swoje dzieła. Część „elżbietek” miała posagi, spadki, niewielkie kapitały, ulokowane na procent w bankach. Ale były i takie, które nie miały żadnych środków do życia, jednak matka Eleonora przyjmowała je, nie licząc na jakiekolwiek fundusze, inaczej niż było to praktykowane w tradycyjnych klasztorach. Dopiero po zatwierdzeniu Zgromadzenia był wymagany minimalny posag, ale kandydatki bardzo często otrzymywały od tego dyspensę. W Zgromadzeniu mówiono więc, że najwięcej jest sióstr herbu „bose nogi”.
Warunki były naprawdę trudne, o czym świadczy niepokój najbliższych, którzy obawiali się bolesnych skutków tak szalonego projektu. Siostry musiały pracować, żeby się utrzymać oraz regularnie kwestować, gdyż niskie zarobki nie pozwalały pokryć kosztów ich utrzymania. Musiały z czegoś finansować placówki dla służących, a w krótkim czasie ich działalność znacznie się rozszerzyła - poza nauczaniem zasad wiary, czytania, pisania i rachunków, siostry zaczęły organizować hoteliki dla służących, które traciły pracę, a także dla chorych, organizowały pośrednictwo pracy, dokształcanie zawodowe, kasy oszczędnościowe, gdzie ich podopieczne mogły składać swoje oszczędności.
Siostry zjawiały się wszędzie tam, gdzie były duże skupiska służących, a więc w miastach. Minęło zaledwie pięć lat od zapoczątkowania dzieła, a Sługi Jezusa były już w Płocku, Włocławku, Lublinie, trzy lata później pojawiły się w Mławie i Żytomierzu. W 1893 r. Zgromadzenie przekroczyło granice Cesarstwa Rosyjskiego - powstał pierwszy dom w Krakowie. I nigdy nie zdarzyło się, aby działalność placówki była dobrze finansowo zabezpieczona, zasada „pięć talarów, Eleonora i Pan Bóg” była powszechna.
Placówki musiały zakładać siostry „wyrobione”, a więc takie, które otrzymały już jakąś formację. Ale zdarzało się, że niemal w nieznane jechały zakonnice z bardzo niewielkim stażem. O. Honorat wciąż zachęcał, aby siostry odważniej posługiwały się w tym celu zytankami. Tłumaczył to także względami praktycznymi. „Więc można by niektóre zytanki podobnie jak Konstancję obsadzić. Takie posługiwanie się nimi nie jest to zlecenie całkowite sługom ich kierunku, tak jak profesor, który zleca lepszym uczniom wysłuchanie lekcji młodszych, nie zleca im przez to kierunku szkoły. Zabawna jest Wasza pretensja o kandydatki; skądże je wziąć?” (1889).
W owym czasie niewiele kobiet otrzymywało wykształcenie, ale taki „brak kadrowy” także był opatrznościowy, o czym o. Honorat pisał - świadectwo zytanek było lepiej odbierane przez kobiety, znajdujące się w takiej samej sytuacji, pochodzące z tych samych kręgów społecznych. „Nigdy mnie nie przekonacie o tym, aby nie można używać zytanek dla rozszerzenia Waszej działalności - pisał jeszcze w 1905 r. -[...] Warto mieć jedną lub drugą z duchem apostolskim, którą posyłać by można na zaczęcie, a potem, gdyby zanadto rządziła, zmienić i przenosić gdzie indziej. W innych zgromadzeniach tak samo takie się znajdują, które daleko więcej mają daru pociągania niż przewodnicząca, ale długo ich trzymać nie można; jak tylko uczynią zawiązek, przenoszą je gdzie indziej”. Zachęcał więc Ojciec, aby przełożone rozeznawały, jakie dary ma kandydatka, niezależnie od tego, do jakiego chóru należy. I w zależności od tego powierzać konkretne zadania w Zgromadzeniu.
Siostry, które zakładały nowe placówki, brały na siebie wiele obowiązków. Musiały wynajmować mieszkania, nawiązywać kontakty ze służącymi i pracodawcami, zastanowić się nad sposobem finansowania dzieła. Zakładane przez Zgromadzenie magle, pralnie, pracownie krawieckie i stołówki miały zapewnić fundusze na realizację celów i w miarę możliwości pokryć środki utrzymania sióstr. Służące składały też swoje oszczędności siostrom, tworząc wspólnie niewielkie fundusze, a Matka zdecydowała o wykorzystywaniu procentów, nie naruszając podstawowego kapitału. Jej zmysł praktyczny może budzić najwyższy podziw, ale z pewnością doskonałe owoce przynosiła także twarda szkoła, jaką przeszła w domu rodzinnym - wiele zdobytych wówczas umiejętności okazało się teraz błogosławieństwem. Była bardzo skrupulatna w kwestiach finansowych - trudne przejścia z braćmi - utracjuszami nauczyły ją rygorystycznej dyscypliny finansowej. Gdy w pewnym momencie placówka prowadzona przez s. Władyczko w Przemyślu nie zarabiała na siebie i siostry musiały naruszyć kapitał podstawowy ze sprzedanego domu, przełożona generalna stwierdziła, że będzie musiała ją zamknąć. S. Scholastyka otworzyła więc stołówkę, która zapewniła dochody, dopiero wówczas Matka uznała, że może dalej funkcjonować. Niemal od dziecka bardzo bała się długów i ten lęk przerodził się w ostrożność przy zarządzaniu Zgromadzeniem - z korzyścią dla dzieła.
Brak pieniędzy, niepewność jutra, niezaspokojenie elementarnych potrzeb, towarzyszyły siostrom nieustannie. Trudne warunki wymagały wielkiego hartu ducha i zdarzało się, że matka Eleonora traciła siły. Zapewne w takich chwilach pisała do o. Honorata o swoich trudnościach. On zaś jej odpisywał: „...słusznie mi wymawiasz, że ja nie mam nawet wyobrażenia o trudnościach, w jakich zostajesz. A ja Ci więcej powiem, bo wiem, że bym nigdy nie wytrwał w takich trudnościach i nikogo bym nie śmiał na tę drogę pociągnąć, gdyby sam Bóg Was nie pociągnął, i gdybym nie wiedział, jak Was wspiera i za Was pracuje, i jak Wam błogosławi. Ja patrzę z podziwem na to i wielbię Boga, i czczę Was, ale żadnej nie przynaglam” (1893).
Mimo wewnętrznego sprzeciwu Matka po okresie załamania zaczynała wszystko od nowa. „Ja zawsze jestem pocieszony widząc w Tobie stałe pragnienie postępu i takie szczere zajęcie się swą duszą - pisał z podziwem Ojciec. - I tym więcej mnie to pociesza, że nawet w stanie opuszczenia i oschłości wstrętów wewnętrznych nie ustajesz w tym pragnieniu własnego uświęcenia” (1889).
* * *
Zakładając wiele nowych placówek i czuwając nad już istniejącymi, odpowiadając za setki osób, matka Eleonora nie przestawała toczyć swoje wewnętrzne walki. Kilka lat po założeniu Zgromadzenia uprosiła matkę generalną felicjanek Magdalenę, aby przyjęła ją do klasztoru. „Po otrzymaniu jej zezwolenia wyjechałam do Krakowa w czerwcu 1893 roku. Pozwoliły mi Matki w swej dobroci wejść za klauzurę i odbywać wspólnie z ich siostrami wszystkie praktyki w nowicjacie, za co pozostanę im wdzięczna do śmierci. Skorzystałam wiele dla swej duszy z odosobnienia i ciszy, również i dla przyszłości Zgromadzenia czas ten był dobrze wyzyskany”. Urok ściśle zakonnego życia był tak silny, że Eleonora zapragnęła pozostać tu na zawsze. Matka Angela Truszkowska, która pełniła wówczas obowiązki mistrzyni nowicjatu odparła, że o. Honorat nigdy nie wyrazi na to zgody. Istotnie, z Nowego Miasta, w którym zakonnik zamieszkał po kolejnej przymusowej przeprowadzce, narzuconej przez władzę, nadszedł list z poleceniem, by wróciła do Warszawy. Po powrocie udała się do Nowego Miasta, żeby odprawić dziesięciodniowe rekolekcje przed złożeniem ślubów wieczystych.
„Czwartego dnia z nową siłą ponowił się wstręt do życia ukrytego, pragnienie zamknięcia się w klasztorze, zerwania wszelkich stosunków ze światem, walka była długa, bolesna. Trzeciego dnia odbyłam spowiedź generalną [...] z pozwoleniem przewielebnego o. Honorata. [...] W dzień wyboru [drogi życiowej, przyp. A.P.W.] polecił mi Ojciec zastanowić się, czy w moim pragnieniu zmiany szukam większej chwały Bożej, czy też spokojniejszego życia, większej wygody, jednym słowem zadowolenia z siebie. Rozmyślanie powyższe zadecydowało ostatecznie o pozostaniu w naszym Zgromadzeniu, z czego ucieszył się Ojciec, mówiąc: «Bóg widocznie powołał cię do tego rodzaju życia i do rozpoczęcia Jego dzieła»”.
Teraz o. Honorat miał pewność, że jego szczególnie kochana córka dojrzała do ślubów wieczystych. Naznaczył je na 8 października, co dodatkowo uszczęśliwiło Eleonorę, która w dzieciństwie w miesiącu różańcowym otrzymywała wielkie łaski od Matki Bożej. „Jak niegdyś w to święto będąc jeszcze dzieckiem udzieliła mi Matka Najśw. światła do wzgardzenia światem i ducha modlitwy, tak obecnie dopomogła mi w walce wewnętrznej i do złożenia całkowitej ofiary z siebie, za którą już w tym życiu obdarzył mnie grzesznicę niezliczonymi łaskami”. Jeszcze trzeba było zadbać o obrączkę, ale niezawodna matka Elżbieta Stummer posłała kogoś do Warszawy i obrączka została dostarczona w oznaczonym terminie.
Matka Eleonora prosiła o. Honorata o złożenie ślubów w czasie odprawianej przez niego Mszy św. - czuła się przecież szczególnie blisko duchowo z nim związana, to on zainspirował wybór jej drogi. „Przewielebny Ojciec [...] przyrzekł o 5 rano wyjść ze Mszą św. przy drzwiach zamkniętych. Przybywszy do kościoła, uklękłam wraz z siostrami przybyłymi na tę uroczystość przy samej balustradzie. [...] Błagałam Boga gorąco: by raczył przyjąć mą lichą ofiarę i dopomógł swą łaską do jej wiernego spełnienia, raczył błogosławić naszą małą gromadkę, wspierał w trudnościach, byśmy potrafiły szerzyć Jego Królestwo w duszach nam powierzonych. [...] Udzielając Komunii św. zatrzymał się przy mnie o. Honorat dopóki nie złożyłam ślubów w skróconej formie. Następnie wyrzekł: «A ja ci przyrzekam, jeżeli to wiernie zachowasz, żywot wieczny». Po czym podał mi Komunię św. W upojeniu miłości Bożej i wdzięczności za tak wielką łaskę ani spostrzegłam, jak długo trwałam na modlitwie”.
O. Honorat poradził Eleonorze, żeby sprzedała dom matki, spłaciła część należną bratu, zabrała panią Motylowską do domu sióstr. „Istotnie, był to jedyny sposób rozwiązania trudności od tylu lat boleśnie dotykający moją biedną matkę, a dla mnie przynoszący pokój i swobodne służenie Bogu” - stwierdza w swych wspomnieniach. Narzędzie Pana Boga miało być proste, wolne, podatne na łaskę. Wewnętrzny wzrok o. Honorata pomagał mu dostrzec, jakie warunki jeszcze powinna spełnić jego córka duchowa, żeby osiągnąć „stan optymalny”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz