Fala represji nie ominęła praktycznie żadnej z warstw ówczesnego społeczeństwa polskiego. Po egzekucjach, zsyłkach na Sybir i wysiedleniach „elementów wywrotowych”, po konfiskatach majątków uczestników Powstania, nadszedł czas systematycznego niszczenia polskości przez zaborców. Bez specjalnego ukazu, za to bardzo konsekwentnie, do szkól wprowadzano język rosyjski. (Dotknęło to i Eleonorę, ale jej nauczycielem był łagodny starszy Rosjanin, który rozumiał, że polskie panienki nie mogą dobrze znać języka Puszkina, więc przymykał oczy na ich błędy). Ograniczono naukę ojczystego języka do dwóch godzin tygodniowo, a lekcje odbywały się po rosyjsku. Uczniom nie wolno było mówić po polsku także po zajęciach szkolnych, a o złamaniu zakazu donosiły władzom tłumy konfidentów, będących na usługach tajnej policji. Promowano donosicielstwo i upodlenie, wychodząc ze słusznego założenia, że skarlałym moralnie narodem łatwiej jest manipulować i rządzić.
Na próżno Polacy wiązali nadzieje na liberalizację po wstąpieniu na tron Aleksandra III. W 1883 r. po swojej koronacji na króla Polski w Warszawie cesarz zaczął używać terminu „ziemie nadwiślańskie”. Był to wyraźny znak, że nawet dwadzieścia lat po Powstaniu polityka wobec Polaków nie zostanie złagodzona.
Atmosferę terroru ilustruje tragedia 15-letniego ucznia gimnazjum Ignasia Neufelda, która wstrząsnęła Warszawą. „Zbrodnia” chłopca polegała na tym, że po występie Heleny Modrzejewskiej wraz z kilkoma szkolnymi kolegami posiał jej piękny wieniec. Ale napis na szarfie był po polsku. Dlatego kurator Okręgu Naukowego Aleksander Apuchtin, szczególnie zajadły wróg Polaków, zadecydował o wyrzuceniu chłopców z tzw. „wilczym biletem”, czyli zakazem kształcenia się we wszystkich placówkach edukacyjnych Imperium. Ignaś Neufeld zapewni! kolegów, że wrócą do szkoły, po czym popełnił samobójstwo. Oburzenie społeczeństwa było tak wielkie, że znienawidzony rusyfikator pod presją opinii publicznej musiał cofnąć poprzednią decyzję. Koledzy Ignasia rzeczywiście mogli kontynuować naukę.
W 1887 r. władze podjęły decyzję, by nie przyjmować do szkół dzieci z ubogich rodzin, a dzieci z rodzin żydowskich - tylko 10 procent. W 1891 r. wyszedł ukaz o usunięciu z pracy wszystkich Polaków - pracowników kolei, w sumie 23 tys. osób. Projekt nie został zrealizowany tylko dlatego, że trudno byłoby znaleźć zastępstwo dla tak licznej rzeszy wykwalifikowanych pracowników. Likwidowano wszelkie samodzielne polskie instytucje, Polakom nie wolno było się zrzeszać i samoorganizować.
* * *
Kościół także był traktowany jako niebezpieczny wróg caratu i zagrożenie dla absolutnej władzy despoty. Biskupi w Królestwie Polskim zostali podporządkowani państwowemu Kolegium Rzymsko-Katolickiemu w Petersburgu. Tylko za jego pośrednictwem hierarchom z ziem polskich wolno było kontaktować się ze Stolicą Apostolską, gdyż oficjalne stosunki między Rosją a Watykanem zostały zerwane pod koniec 1866, a wznowione w 1882 r., co jednak nie wpłynęło na polepszenie sytuacji katolików. Władze nie pozwalały na obsadzanie wakujących stolic biskupich, gdy któryś z biskupów umierał lub został usunięty (nieraz zesłany w głąb Imperium carów) ze swojej diecezji. Zakaz kontaktowania się biskupów z Ojcem Świętym w Rzymie bardzo zaważył na losach zgromadzeń ukrytych, które od początku istnienia starały się o zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską, a nie mogły o to legalnie zabiegać.
Księżom nie wolno było opuszczać parafii, a jeżeli chcieli gdzieś wyjechać, musieli wyrabiać sobie specjalne „pasporty”. Na porządku dziennym były denuncjacje, rewizje, czytanie korespondencji, kontrole na granicach, podczas których w centrum zainteresowań były wszelkie książki, czasopisma i dokumenty.
Katolicy w Królestwie byli więc jak owce bez pasterzy. Rzym był daleko, car - despota dramatycznie blisko. Nie było mowy o rozwoju życia zakonnego. Osoby, które odkrywały, że mają powołanie zakonne, musiały emigrować za granicę - przeważnie do Galicji, a zdarzało się, że nawet do Włoch czy Francji.
* * *
Krajobraz po bitwie i wiadomości o wciąż nowych represjach i upokorzeniach Polaków nie załamały o. Honorata. Ufał bezgranicznie Bogu, miał więc pewność, że z tego potrzasku musi znaleźć się jakieś wyjście. Przez kilka lat po wywózce do Zakroczymia zakonnik wiele modlił się, studiował historię Kościoła. I niezmordowanie spowiadał, dzięki czemu wiedział, co dzieje się w duszach ludzi wszystkich zawodów i stanów - bez przesady można stwierdzić, że do konfesjonału o. Koźmińskiego pielgrzymowała cała Polska.
Po klęsce zbrojnej było dla niego jasne, że Polacy mogą liczyć wyłącznie na Boże miłosierdzie i własny wysiłek. Pozbawieni państwa, instytucji i organizacji społecznych, odarci z duchowych źródeł, jakim są zakony i normalny rozwój duchowy wolnych ludzi, muszą wziąć na swoje barki wiele nowych obowiązków aby rozpocząć i wygrać inną, znacznie trudniejszą walkę - o odrodzenie moralne narodu. Skromny zakonnik zrozumiał także, że w warunkach zewnętrznych zakazów i nieznanych dotychczas prześladowań Kościoła trzeba szukać nowych rozwiązań, aby odpowiedzieć na znaki czasu.
Plan o. Honorata był genialnie prosty. Dla każdego stanu czy liczącej się grupy zawodowej chciał powołać specjalne zgromadzenie. Głęboko wierzący, gorliwi członkowie danego stanu lub zawodu mieli wywierać dobroczynny wpływ na swoje otoczenie, zachęcać do odnowy życia moralnego i religijnego. Mieli ślubować czystość, ubóstwo i posłuszeństwo, prowadzić cichy apostolat, być jak kamyki, rzucone do wody, wokół których rozchodzącą się fale koliste. Trzeba było znaleźć odpowiednią ilość „kamyków”, które swymi ruchami poruszą całą taflę. Kapucyn nie miał przy tym zamiaru konsultować się z carską policją - zgromadzenia miały być ukryte, zakonnicy, bez habitów, ubrani jak osoby świeckie, mieli w tajemnicy otrzymywać formację zakonną i podejmować kolejne etapy profesji. Dzięki temu mogli zostać w kraju i pracować dla niego, a nie emigrować, by zrealizować powołanie zakonne. W historii Kościoła o. Honorat znalazł rozwiązania precedensowe - w czasie Rewolucji Francuskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz