W chwili ponownego spotkania z Eleonorą Motylowską o. Honorat Koźmiński miał pięćdziesiąt pięć lat i bogate doświadczenie życiowe i duszpasterskie. Był spowiednikiem i przewodnikiem duchowym znanym na ziemiach polskich, do którego penitenci przybywali z najbardziej oddalonych zakątków kraju. Historia Kościoła chyba nie zna drugiej takiej postaci, jak o. Honorat. Ten skromny kapucyn, nie przekraczając klasztornej klauzury, a spowiadając od świtu do nocy, przeorał sumienia swoich rodaków, przyczynił się do ich odnowy moralnej, założył ponad dwadzieścia zgromadzeń i zainspirował dziesiątki dzieł charytatywnych. Stał się człowiekiem - instytucją, mężem opatrznościowym narodu, danym przez Boga na czas klęsk i katastrof, prorokiem.
Urodził się w Białej Podlaskiej w 1829 roku. Jego ojciec Stefan był budowniczym cieszącym się wielkim autorytetem w mieście i okolicach. Koźmińscy pochodzili z drobnej szlachty i byli unitami - dziadek o. Honorata, Leon Koźmiński był unickim księdzem. Wacław, gdyż takie imię otrzymał na chrzcie, był dzieckiem z drugiego małżeństwa. Po śmierci pierwszej żony jego ojciec poślubił młodszą o 21 lat Aleksandrę z Kahlów. Jednak rodzina czuła się związana z obrządkiem łacińskim, być może dlatego, że ojcem chrzestnym Stefana był ksiądz obrządku łacińskiego.
Gdy chłopiec miał jedenaście lat, Koźmińscy przenieśli się do Włocławka, a ojciec objął tam równorzędne co w Białej stanowisko. Decyzję o przeprowadzce podjął prawdopodobnie w obawie, że władze doszukają się ich unickich korzeni i całej rodzinie zostanie narzucone prawosławie - zgodnie z decyzją Synodu Potockiego z 1839 r.
Już w następnym roku po przeprowadzce Wacław pojechał do Płocka, gdzie wstąpił do gimnazjum. Tu w wieku piętnastu lat przeżył dramat utraty wiary. Stało się tak pod wpływem starszych kolegów, którzy szydzili z wartości, jakie wpajała młodemu gimnazjaliście rodzina. Na bycie ateistą sno- bowało się wielu ludzi ówczesnych elit, w pewnych kręgach było to modne, ale zaciętość i pasja antyreligijna u tak młodego człowieka mogła budzić zdumienie. Po łatach pisał w Notatniku duchowym: „...Obrażałem bezpośrednio Boga samego, którego się wyrzekłem i żyłem, jakby Go nie było, a z całą stanowczością walczyłem przeciw Niemu, odwodząc drugich od wiary i naśmiewając się z wierzących i mówiąc, że mi naplują w oczy, kiedy się nawrócę. A przy tym w zaślepieniu wielkim miałem się za rozumniejszego od wszystkich i za bardzo moralnego, i byłem w tym tak zakłamany i uparty, iż chociaż mnie Bóg różnymi sposobami napominał, nie poczuwałem się do winy...”.
Ten stan gorliwej niewiary Wacława trwał kilka lat, także po ukończeniu gimnazjum i zapisaniu się na studia architektury w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie. Aż do czasu, gdy w 1846 r. został aresztowany i osadzony w X Pawilonie Cytadeli. Miody student był podejrzany o spisek przeciw znienawidzonemu namiestnikowi Iwanowi Paskiewiczowi. Jednak nie było przeciwko niemu konkretnych zarzutów - młodzieniec został uwięziony w wyniku nadgorliwości carskiej policji. Choć nie uczestniczył w spisku, całe jedenaście miesięcy spędził w ponurym miejscu cierpień i śmierci, zadawanej najszlachetniejszym rodakom, czekając, aż władza upewni się, że jest niewinny.
Załamany, pogrążony w ciemnościach celi, przypomniał sobie o Bogu, ale jedynie po to, żeby zasypywać Go bluźnierstwami, wreszcie popadł w szaleństwo, które trwało trzy tygodnie, w trakcie których wył jak dzikie zwierzę i odchodził od zmysłów. Jego straszne cierpienia zakończyły się 15 sierpnia gdy, jak pisał wiele lat później, Matka Boża wyprosiła u swojego Syna „...iż przyszedł do mnie do celi więziennej i łagodnie do wiary przyprowadził”. Pan Jezus rozproszył wszystkie wątpliwości dogmatyczne Wacława, które zapewne powstały jeszcze w płockim gimnazjum, i odpowiedział na wszelkie jego pytania. Młody człowiek odzyskał zdrowie. Kilka miesięcy później wobec braku jakichkolwiek dowodów winy, został wypuszczony na wolność.
Kontynuował jeszcze naukę w Szkole Sztuk Pięknych, ale jej nie ukończył. 8 grudnia 1848 r., w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny wstąpił do warszawskiego klasztoru ojców kapucynów. Miał wówczas dziewiętnaście lat.
* * *
Święcenia kapłańskie otrzymał cztery lata później. Mieszkańcy Warszawy bardzo szybko docenili gorliwość i wyjątkowe zalety młodego kapucyna. Po ogłoszeniu w 1855 r. dogmatu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (rok później niż w Rzymie w związku z sytuacją Kościoła pod zaborem rosyjskim) nastąpiło w Królestwie Polskim wielkie ożywienie religijne. Bardzo ożywił się kult Matki Bożej, zwiększyła się liczba wiernych, biorących udział w praktykach religijnych, wzrastała też liczba osób, pragnących żyć głębszym życiem duchowym. To dla nich o. Honorat zreformował tercjarstwo, czyli Trzeci Zakon św. Franciszka dla osób żyjących w świecie duchowością franciszkańską. Dla nich opracował nowy Brewiarzyk tercjarza, przekazując im zasady życia duchowego. Zachęcał nowe członkinie, by żyjąc w świecie prowadziły intensywne życie religijne. Sam w ciągu dziesięciu lat, będąc dyrektorem Trzeciego Zakonu, przyjął do wspólnoty 425 nowicjuszek.
O. Honorat objął też kierowanie Kołami Żywego Różańca. Dobierał członków róż według stanów i zawodów i zobowiązywał ich, żeby podejmowali uczynki miłosierdzia wobec ubogich i chorych.
W połowie lat 50. zakonnik przyczynił się do powstania zgromadzenia felicjanek, opiekującego się ubogimi sierotami. Jego założycielka, penitentka Ojca, Angela Truszkowska prowadziła przy ul. Mostowej na Nowym Mieście przytulisko. A ponieważ dzieci szły często na Miodową do kościoła ojców kapucynów, aby się pomodlić przy ołtarzu św. Feliksa z Kantalicio, opiekuna sierot, o. Honorat nazwał nowe zgromadzenie felicjankami.
Wybuch Powstania Styczniowego całkowicie przekreślił możliwość otwartego prowadzenia i normalnego rozwijania kościelnych dzieł. Na Polaków posypały się dotkliwe represje. Niezatartym śladem w świadomości o. Honorata było przygotowanie na śmierć współbrata zakonnego, o. Agrypina Konarskiego, którego powieszono na stokach Cytadeli 12 czerwca 1863 r. Jego winą było to, że towarzyszył powstańcom jako kapelan. O. Honorat stał pod szubienicą aż do chwili jego śmierci. Rok później towarzyszył także skazanemu na śmierć 21-letniemu Janowi Jeziorańskiemu, członkowi Rządu Narodowego, który osierocił żonę i dwójkę maleńkich dzieci.
Władze carskie zamknęły 114 klasztorów, w których przebywało 992 zakonników. Pozostawiły jedynie 35 klasztorów „etatowych”, w których zakonnicy mieli wymrzeć. Kandydatów do życia zakonnego nie wolno było przyjmować. Biologia miała dokonać reszty zniszczenia. Choć zakonnicy nie podjęli walki zbrojnej, zaborcy doskonale orientowali się, że Kościół jest ostoją polskości, a klasztory „rozsadnikami” patriotyzmu. Dlatego skazali je na zagładę. Ten los spotkał także warszawską wspólnotę ojców kapucynów. Pewnego listopadowego dnia 1864 roku zakonnicy zostali wywiezieni do klasztoru zbiorczego w Zakroczymiu. Zaczął się nowy etap w życiu o. Koźmińskiego i tysięcy jego penitentów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz