W tym czasie Eleonora po raz pierwszy spowiadała się u o. Honorata i po raz pierwszy i ostatni w życiu nie posłuchała spowiednika (za to posłuchała stałego spowiednika, ks. Siewierskiego). A gdy przybyła do świątobliwego zakonnika po raz drugi, jej opowieść o minionym czasie mogła być przygnębiająca.
Wciąż pragnęła wstąpić do klasztoru i nadal powstrzymywało ją przed tym poczucie odpowiedzialności za najbliższych. Minione dziesięciolecie było czasem chorób, postępującego upadku jej braci, zwłaszcza młodszego, ruiny finansowej. Tadeusz zachorował na tyfus, ale rozwinęła się w nim także mania prześladowcza, wydawało mu się, że wszyscy spiskują przeciwko niemu i chcą mu zaszkodzić. Stracił pracę, którą wyszukał mu ks. Siewierski. „Chwilami wpadał w szał, przeklinał ludzi, a nareszcie przestał uczęszczać do biura”. Dla pani Motylowskiej był to ból szczególnie dotkliwy - Tadzio był jej ukochanym synem. „Trudno opisać mi cierpień matki, kochającej go więcej niż inne dzieci. Doznawała właśnie od niego najwięcej bólu” - komentowała jej córka.
Po sprzedaniu domu przy Freta rodzina kupiła mniejszy, żeby ulokować w nieruchomości całą wolną gotówkę, ale Tadeusz potrafił i w tej sytuacji wyciągnąć pieniądze - zbierał wcześniej czynsz od lokatorów, a pieniądze przepijał. Sprzedawał wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Robił matce i siostrze awantury wciąż żądając pieniędzy. „Wśród tak ciężkich warunków życia coraz większe oszczędności zaprowadzałam. Mieszkanie zmniejszyliśmy, fortepian i inne kosztowniejsze rzeczy sprzedaliśmy, sługę tylko jedną pozostawiłam. Sama zajęłam się gospodarstwem, meldunkami, szyciem, myśląc, że tym sposobem koniec z końcem związać będę mogła. Gdyby nie szalone życie brata, przy pomocy Bożej byłabym doszła do celu zamierzonego”. Na domiar złego próba założenia z Antolką fabryki sztucznych kwiatów zakończyła się całkowitym fiaskiem.
Jeszcze próbowała ratować zdrowie brata, chciała, by leczył się psychiatrycznie, ale matka kategorycznie się sprzeciwiła umieszczeniu go w zakładzie dla umysłowo chorych. „Przyciśnięta ze wszech stron krzyżami upadłam na duchu, nie widząc żadnego wyjścia, ani też uratowania matki. Wszelkie ofiary, wysiłki, praca nie odniosły żadnego skutku. Zniechęcenie do świata wzmagało się niepomiernie. W skrytości serca zapytywałam siebie, czy to nie kara Boża za wzgardzenie łaską powołania”.
W takim stanie ducha Eleonora Motylowska przybyła po raz drugi do Zakroczymia. Teraz klęczała przy kracie konfesjonału, a o. Honorat pytał: Co zyskałaś przez te lata? Czy dopomogłaś rodzinie? Czy znalazłaś spokój sumienia i zadowolenie choćby chwilowe?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz