Zaczęło przybywać kandydatek do pierwszego rzędu, zgłaszało się bardzo wiele sług, co potwierdzało, że założenie takiego Zgromadzenia trafiło w niezwykle pilną potrzebę społeczną.
W pewnym momencie o. Honorat i matka Elżbieta Stummer zdecydowali, że przyszedł czas rozpoczęcia życia wspólnego członkiń nowego zgromadzenia. Ludwika Szczęsna, Józefa Żelazowska, Anna Dworakowska, Maria Kozłowska, Jadwiga Nalepińska były zdecydowane prowadzić taki rodzaj życia zakonnego, jaki zaproponował im o. Honorat. Wanda Myślińska wynajęła w sąsiadującym z maglem domu przy Wilczej 27 dwa pokoje z kuchnią. Na razie pomieściły się w nich trzy siostry. Na przełożoną wyznaczył Założyciel matkę Eleonorę, a gdy oponowała, przypominając, że jest głupia, nie ma wykształcenia i znajomości reguł życia zakonnego, odpowiedział: „Nie wiedziałem, żeś taka pyszna. Właśnie dla wykazania twej głupoty naznaczam ci ten obowiązek. Spotka cię w nim wiele upokorzeń. Widocznie tego się obawiasz”. Także i tym razem Eleonora była posłuszna.
* * *
Właściwie miała rację, wyliczając wszystkie swoje braki, które utrudnią rozwój dzieła. Nie miała odpowiedniej wiedzy teologicznej, znajomości reguł życia wewnętrznego, jednak głupia nie była. Jej zamiłowanie do nauki okazało się bardzo przydatne, gdyż musiała zdobywać wiedzę praktyczną, nauczyć się wielu rzeczy, związanych z prowadzeniem chociażby punktów usługowych, zasad kupna i sprzedaży nieruchomości, przepisów prawnych. Musiała właściwie ciągle uczyć się nowych rzeczy, gdyż tego wymagał rozwój Zgromadzenia. Ale o. Honorat nie zrażał się słabością narzędzia. Po pierwsze dlatego, że wszystkie współczesne kobiety były w takiej sytuacji, studiować mogły dopiero pod koniec wieku i to w Galicji, a wydziały teologiczne stały się dla nich dostępne dopiero w drugiej połowie XX wieku. Ale charyzmatyczny zakonnik widział w Eleonorze zalety, które sprawiły, że spośród tysięcy innych właśnie ją wybrał na założycielkę. Była obdarzona łaskami nadprzyrodzonymi, ale także miała wielkie przymioty charakteru, tak więc łaska i życie nadprzyrodzone miały fundament, na którym mogły się rozwinąć. Eleonora była osobą o wyjątkowo silnym poczuciu odpowiedzialności, była pracowita, sumienna, prawa i wrażliwa na ludzkie cierpienie. Już w dzieciństwie ujawniała się też jej przywódcza natura, która jest ważną cechą charyzmatu założyciela wspólnoty zakonnej. O. Koźmiński pisał, że jest stała i gorliwa. Była stworzona z dobrego kruszcu, a o. Honorat zajął się jej formacją niezwykle sumiennie. Mianując ją przełożoną rzucił ją na głęboką wodę, ale zapewnił jej rzetelną pomoc merytoryczną i opiekę duchową. Już na początku drogi pisał: „Do Zakroczymia zawsze możesz przyjeżdżać, bo ja nigdy nie przestanę służyć Twojej duszy, dopóki zechcesz iść za wolą Bożą i moimi radami”. I słowa dotrzymał.
Wiedział, że w pionierskiej pracy, jakiej się podejmowała, musi mieć komfort psychiczny, całkowitą pewność, że będzie mogła zawsze na niego liczyć nie tylko w trudnych sytuacjach, ale też pytając o rzeczy elementarne.
To oparcie było to dla niej bezcenne. „Czując swoją nędzę moralną, nieznajomość życia zakonnego, jeździłam co kilka tygodni [do Zakroczymia] dla zaczerpnięcia potrzebnej wiedzy, uspokojenia. Przewielebny o. Honorat przyjmował mnie zawsze jak prawdziwy ojciec: z miłością, cierpliwością, wyrozumiałością. Starałam się zachować nie tylko w pamięci, ale i w sercu każde jego słowo. Całą umiejętność życia zakonnego, jego ducha czerpałam z jego serca, wszystkie przepisy z jego rąk odbierałam oraz wskazówki do urządzenia pierwszego naszego domku wspólnego życia” - pisała po latach.
Nie były to tylko spowiedzi, ale i rozmowy duchowe, a także listy. Zachowało się 361 listów Założyciela do matki Eleonory, a prawdopodobnie napisał ich więcej - w owych czasach korespondencja była często niszczona w obawie przed dekonspiracją. Zawierały one odpowiedzi na pytania zadane w konfesjonale, lub w listach. Doręczanie ich za pośrednictwem poczty nie wchodziło w rachubę - korespondencja była nagminnie otwierana i kontrolowana przez carskich urzędników. Eleonora robiła więc tak, jak inni penitenci Ojca - wsuwała swój list przez kratkę konfesjonału. Ojciec czytał go w celi i niezwłocznie palił, gdyż rewizje w klasztorze były na porządku dziennym. Miał znakomitą pamięć, ale na wszelki wypadek notował na kartce najważniejsze pytania. W taki sam sposób o. Koźmiński przekazywał swoją odpowiedź - przez kratę konfesjonału. Dlatego pisał na karteczkach niewielkiego formatu, które zwijał w rulonik. A musiał sporo pisać - pierwsze lata zakonne były dla jego córki duchowej okresem udręk, lęków, bolesnego oczyszczenia. Zadawała setki konkretnych pytań, dotyczących osób, ich oceny, czy przyjmować je do Zgromadzenia, jakie mają pełnić funkcje, co robić w kolejnych placówkach, jak się modlić, a nawet ubierać.
Odpowiedzi zakonnika są krótkie jak polecenia, wydawane przez dowódcę na polu bitwy. Trudno się dziwić - opiekował się tysiącami osób, pisał listy do setek penitentów. Nie tracił też czasu na owijanie swoich opinii w bawełnę: „Co też Ty pleciesz?” - pytał w jednym z listów.
Wspierał ją, udzielał bardzo konkretnych rad, ale zawsze przypominał, że to ona ostatecznie podejmuje decyzje. „W bardzo trudnym położeniu mnie stawiasz, ile razy chcesz stanowczej decyzji w Twoich wątpliwościach, a którą Ty sama tylko wydać możesz” (1892). „...nie mam ani prawa, ani intencji rozkazywania, tylko daję radę” (1893). Często powtarzał żeby się zwracała o światło do Ducha Świętego. - Nie mogę decydować za Ciebie - przypominał. Chciał wykształcić w niej samodzielność, ale nim to nastąpiło był wiernym i niezawodnym, a także respektującym wolność wewnętrzną, przewodnikiem.
Odpowiadał wyczerpująco na pytania, dotyczące życia duchowego. Bezbłędnie odczytywał jej stany mistyczne, jej trwające latami oczyszczenia. „To, co rzadko doznajesz, jest dowodem, że wszystko to, co przechodzisz na modlitwie, podoba się bardzo Twemu Panu, ale nie chce Cię zbyt często nawiedzać, aby nie pozbawić większej zasługi. [...] Możesz poprzestawać na obecności Bożej bez żadnej oznaki zewnętrznej. Jest to bardzo miła Bogu modlitwa, którą mistycy nazywają otium contemplationis. Warto, żebyś przeczytała kiedy jaką teologię mistyczną. Dużo byś tam skorzystała” (1893). W wielu innych listach także doradzał jej, co ma czytać - żywoty świętych i dzieła mistyków, podpowiadał, gdzie może znaleźć książki trudno dostępne. Przełożona dużego zgromadzenia musiała sama dokształcać się w dziedzinie teologii.
* * *
Dwa były rodzaje pokus, które dręczyły matkę Motylowską w pierwszych latach jej życia zakonnego. Powodem pierwszej była jej sytuacja rodzinna. Młoda kobieta najbardziej bała się o matkę. Chciała chronić ją przed egoizmem, bezwzględnością, szaleństwem brata. Gdy w końcu wyprowadziła się z domu, Tadeusz sprowadził jakąś kobietę. Szok był tak potężny, że Eleonora dostała ataku nerwowego i długo nie mogła dojść do siebie. Najbardziej przerażało ją, że jej bratu grozi potępienie wieczne. O. Honorat bardzo szanował jej miłość do najbliższych, rozumiał też jej emocje, ale starał się jej wytłumaczyć, że Bóg pragnie, by Mu w tej sytuacji zaufała i oddała Mu to, co jest dla niej najcenniejsze. „Ty także ze swojej strony zdobyłaś się na ofiarę największą, podobną do ofiary Abrahama i samego Boga Ojca Syna Bożego, którzy wydali na śmierć to, co mieli najdroższego. [...] Ten ksiądz, co Ci mówił takie rzeczy [nie wiadomo o kogo chodzi, ale z treści wynika, że kolejny kapłan mógł nakłaniać ją do pozostania przy matce - przyp. A.P.W.] widać sam jeszcze nie opuścił rodziny dla Boga, ani zmarłej swej matki, chociaż Pan Jezus stanowczo mówi, że bez tego sługą Jego być nie można. I Ty warta jesteś takiej przymówki za tę jedyną istotę ukochaną, kiedyś obowiązana tyle innych istot kochać daleko więcej z woli Boskiej. Bardzo rzadkie są przypadki, aby rodzice byli pomocą w najważniejszej sprawie zbawienia; najczęściej są przeszkodą. Sam Pan Jezus zapowiada, że powstaną na swoje dzieci i staną się ich nieprzyjaciółmi jak spostrzegą się, że do Boga się garną” - pisał w 1886 r.
„Dopókiż nie przestaniesz brać cudzych krzyżów na siebie? - pytał z wyrzutem w tym samym roku. - Czy nie dość masz swojego, który Pan Jezus każe Ci brać codziennie? Choroba Twojego brata, to jest krzyż Twojej matki. Dla niej Pan Bóg go wybrał, do jej sił zastosował, dla dobra jej duszy osądził za konieczny. Jej dodaje sił do znoszenia go. Ty zaś serca macierzyńskiego nie masz i nie znasz, ile ono może, bo Ciebie Pan Bóg do tego nie wzywa i dlatego tak przesadnie odczuwasz to, co matka znosi spokojnie. [...] Ty pilnuj swojej drogi. Wszystkie te spazmy to są na próżno, to krzyże nakładane przez siebie, nie przez Boga, to bez żadnego pożytku dla nikogo, są karą za wtrącanie się ciągle w nie swoje rzeczy, od których Cię Bóg uwolnił dla zajęcia się sprawami swej chwały”.
W innym liście radził żeby sprzedała dom, podzieliła pieniądze między rodzeństwo, zabrała matkę do domu Zgromadzenia i nią się zaopiekowała (tak się też stało, ale musiało upłynąć trochę lat, nim Eleonora spełniła te polecenia, jedynie w sprawach rodzinnych długo się Ojcu opierała). I wciąż zapewniał o. Honorat, że miłosierny Jezus nie pozwoli, aby bliscy Jego oblubienicy poszli na zatracenie wieczne.
* * *
O ile na dramatyczną sytuację rodzinną, a więc sprawy od niej niezależne, nie miała wpływu, wielkim cierpieniem były dla niej wątpliwości, czy życie, które prowadzi, jest prawdziwym życiem zakonnym. Eleonora tęskniła za tradycyjnym klasztorem. Miała bardzo konkretne wyobrażenie o życiu zakonnym. „Nie mogłam wprost zrozumieć życia zakonnego bez klasztoru. Walka bolesna trwała blisko 10 lat dopóki nie złożyłam ślubów wieczystych” - wyznaje w swych zapiskach.
Zwłaszcza, że w młodości odprawiła rekolekcje u sióstr wizytek w Warszawie, a w Krakowie spędziła kilka tygodni u felicjanek, gdy o. Honorat prosił ją, żeby osobiście przekazała im ważną korespondencję. „Trudno mi wyrazić uczuć przepełniających moje serce, gdy znalazłam się w klasztorze też przez przewielebnego o. Honorata założonym - wspomina swój krakowski pobyt. - Uczułam wielki pociąg do tego rodzaju życia. Oddalenie od rodziny, miejsca urodzenia, a nade wszystko od świata, ogarnęło całą moją istotę. Od tej chwili rozpoczęła się długoletnia walka pomiędzy pragnieniem życia klasztornego, wstąpienia do felicjanek, a prowadzenia życia w rodzinie wśród nieustannych przeszkód, cierpień i rozdwojenia. Przedstawiłam o. Honoratowi swoje pragnienia, walki i trudności. Otrzymałam odpowiedź stanowczą, że jest wolą Bożą, abym trwała w rozpoczętym rodzaju życia”.
Było to niełatwe zadanie - forma, zaproponowana przez o. Honorata, była tak nowatorska w tych czasach, że i tu trzeba było przeorać mentalność - nie tylko Założycielki, ale także jej współsióstr. Nie była to jednak kwestia jedynie przemiany mentalności, a czegoś bez porównania ważniejszego - o. Honorat bardzo mocno podkreślał, że taki rodzaj życia jest jedyną, niepowtarzalną drogą ich uświęcenia, pragnął, by odkryły duchowy sens zgromadzenia ukrytego, wskazywał na okres w życiu Pana Jezusa, który miały naśladować. W Wiadomości o nowych zgromadzeniach zakonnych o. Koźmiński pisał: „Zbawiciel wiódł życie ukryte przed światem, nie był znany nikomu ze swego Boskiego posłannictwa, pochodzenia i poświęcenia się Bogu i sprawie zbawienia. Przedstawiał się wszystkim jako zwyczajny czeladnik ciesielski [...]. A gdy już wystąpił do opowiadania Ewangelii, jeszcze się często ukrywał już to dla uchylenia się od prześladowania, dopóki godzina Jego nie nadeszła. [...] Dusze przeto kryjące przed światem powołanie swoje i poświęcenie się Bogu i sprawie zbawienia dusz, czy to czynią dla pokory nie chcą być znane światu i cześć od niego odbierać, czy to dla uniknięnia prześladowania lub bezpiecznego poświęcenia się dla bliźnich, naśladując w tym wzór najwyższej świętości. Można dodać i to, że i dziś P. Jezus w Przenajśw. Sakramencie ukryty ciągle zostaje, a to ukrycie Jego jest najwyższym aktem miłości Boga i ludzi”.
Musiało upłynąć sporo lat, nim Eleonora Motylowska uznała takie życie w pełni za własne i dla niej przeznaczone. Ojciec cierpliwie tłumaczył jej w listach, a bez wątpienia i w długich rozmowach, że „habit nie czyni zakonnicy” (1902).
W listach wyczuwa się pasję, głęboką pewność, jaką Ojciec chciał przekazać swojej córce duchowej: „A co się tyczy rodzaju życia Waszego z przywiązanego do niego okolicznościami miejsca i czasów, to śmiało, otwarcie i ze wszelką pewnością i stanowczością, bez żadnego wahania oświadczam, że nic doskonalszego nad to być nie może. Co dzień widzę niezmierne pożytki z niego w każdym kierunku i owoce większe nad wszelkie spodziewanie, tak w uświęceniu dusz, jak i w niezmiernym wpływie, jaki wywierają. Ja uwielbiam Boga, że raczył Wam ten rodzaj życia objawić, który pociesza serce każdego kapłana gorliwego, widzącego jak wszystko inne na ziemi ustaje, a tu naraz wychodzi rzecz, która nie tylko zastąpić może wszystko dawniejsze, ale przechodzi z wielu względów wszystko, co było przedtem. [...] nic doskonalszego być dzisiaj nie może i chciałbym, aby wszyscy wiedzieli, że takie moje jest zdanie o tej rzeczy, której Pan Bóg wielką przyszłość gotuje i która stanowić będzie kiedyś epokę nie tylko w życiu zakonnym, ale w stanie Kościoła Świętego, bo ona jest jedynym środkiem odrodzenia jego w dzisiejszym jego upadku” (1892).
Do argumentów natury duchowej Ojciec dodawał także praktyczne - prowadząc ukryte życie w świecie Eleonora będzie miała możliwość opiekowania się rodziną, zwłaszcza matką.
A jeszcze, jakby chciał mieć absolutna pewność, że pionierskie dzieło zostanie zaakceptowane, przytaczał Ojciec także argument patriotyczny: „Pokierowanie dusz za granicę jest wielką niesumiennością w takim stanie rzeczy, jak jest u nas - pozbawić kraj przykładu i wpływu, i modlitwy dusz doskonalszych, kiedy mogą tutaj daleko lepiej się uświątobliwić niż w dawnych zakonach...” (1890).
Tak jak wspominała, wątpliwości trwały całe dziesięć lat, więc były motywem stale przewijającym się w korespondencji Ojca. Dziewięć lat po ich ponownym spotkaniu zaproponował Eleonorze wstąpienie do Karmelu. Mógł jej ułatwić wyjazd przez Kraków do Rzymu. Zostawił jej wolną rękę. Ostatecznie się nie zdecydowała i kontynuowała drogę, którą wskazał jej Ojciec.
A on ręczył całym swoim autorytetem: „Ale gdy chodzi o powołanie, to już wtedy śmiało wystąpić mogę i mam za sobą 40 lat doświadczenia, jakiego myślę, że żaden ksiądz na całym świecie nie ma i mógł nie mieć. Otóż w Imieniu Pana Jezusa Cię zaręczam, że je masz i bardzo wielkie masz, i że [...] na takie same trudności i próby wystawia Bóg tylko te dusze, które za kamień węgielny budowy używa” (1889).
On nie miał wątpliwości, widział jasno sens jej cierpień i miał pewność, jaką mogą mieć tylko mistycy: „...Bóg Cię wybrał na kamień węgielny sprawy swojej, a takie kamienie, co mają podtrzymywać całą budowę, dobrze są młotkiem doświadczane, czy się nie pokruszą i czy wytrzymają ciężar budowy” (1890).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz